Boyld
Chalplam
Ur. 19.IX.1942 zm. 22.XII.2004.
Przeżyłem 62 lata,
3 miesiące, 3dni, 14 godzin, 20 minut i 6 sekund. Bo człowiek, dla którego
najmniejszy ułamek życia jest nieważny, nie jest godzien ani chwili na tym
padole.
Boyld
Chalplam
Taki napis widniał na nagrobku
starego dziadygi. Do tej pory, nikt się nim nie interesował a po Fullshvill
krążyły plotki o dziwnym zachowaniu pana Chalplama, a nawet o jego problemach
psychicznych. Dobrze zauważyliście, do tej pory. Po śmierci grób Boylda stał
się centrum pielgrzymów z miasteczka. Jakby nie do końca jasna siła zaciągała
do tego miejsca każdego, kto nie zdołał się jej oprzeć. Trzeba przyznać, że
była to wielka moc, ponieważ trzy-czwarte miasta zmierzały tam w niemal każdej
wolnej chwili. Pozostali ludzie, nie zostali również obojętnie potraktowani
przez tajemniczą moc. Nawet oni potrafili poświęcić godzinę lub dwie w tygodniu
na rozmyślaniu o starym dziwaku. Dziwne wydarzenia rozpoczęły się z początkiem
roku 2009. Najpierw obejmowały zaledwie dwie przecznice od domu, w którym
mieszkał starszy pan. Jednak w drugiej połowie roku zjawisko zaczynało nabierać
na sile. Na końcu siedmiotysięczne miasteczko było całkowicie omotane. Tak
zaczęła się prawdopodobnie jedna z najbardziej...
Zresztą sami się
przekonajcie, o jaką historię chodzi.
24 październik 2009 roku,
Fullshvill.
– Panie Gartner,
prosiłem o dostarczenie w tym tygodniu nie jednego galonu wina, ale aż trzech.
– Oburzył się sklepikarz, biorąc z ciężarówki zamówiony towar.
– Pamiętam, jednak
zamówienia musiały ulec zmianie. Od wytwórcy dostaliśmy o wiele mniej trunku,
niż wynosiły zamówienia. Dlatego mogłem dziś jedynie przywieźć galon wina.
– Chyba nie zdaje
sobie pan sprawy, że ja mam klientów. Stałych klientów, którzy mogą pójść za
dziesięć minut do konkurencji.
– Ja również mam
klientelę, jednak nic nie da się zrobić. Musicie poradzić sobie w tym tygodniu
z taką ilością. – Michael, machnął ręką i wszedł z towarem do środka. Na
półkach niewielkiego, samoobsługowego sklepu, poukładał dżemy, dwa kartony
mleka 3,5 procentowego oraz przybory do utrzymania higieny ciała. Następnie,
nieco niezadowolony z ilości zakupionego u dostawcy trunku, wyszedł na zaplecze
by schować zapas. Szczęściem w nieszczęściu sklepikarza był fakt, że dzięki
różnemu zapotrzebowaniu, udało mu się odłożyć niewielki zapas wina, który
według wstępnych wyliczeń i tak nie wystarczy, do czasu kolejnej dostawy. No
moment musimy rozstać się ze sklepikarzem, nie poznawszy go dogłębnie. Możecie
uważać, że jego postać jest mało wyrazista, pozbawiona głębi, ale wbrew
wszystkim przypuszczeniom Michael odgrywa tutaj drugoplanową rolę. Więc
wszystko, co o nim wiemy jest niepotrzebnym dodatkiem.
Dzień zbliżał się ku końcowi, ulice
miasteczka zaczęły pustoszeć. Dla ludzi mieszkających w metropoliach, taki stan
rzeczy byłby czymś nienaturalnym, dla małomiasteczkowej społeczności noc
spędzona bez krzyków, szumu przewijających się non stop samochodów było czymś
tak naturalnym jak oddychanie. Gdzieniegdzie, niemrawo do domów zmierzali
nastoletni chłopcy i dziewczęta, którzy upojeni dniem spędzonym na zabawie
podążali do swoich, ciepłych i bezpiecznych łóżek, aby nabrać siły na następny
poranek pełen zabawy. Nad Fullshvill,
zaczęła powoli pojawiać się mgła, pożerając z wolna kolejne części miasteczka.
Jednocześnie w małym samoobsługowym sklepiku na skrzyżowaniu dwóch głównych
ulic, zaraz za kotarą na zapleczu leży ciało Michaela Felbsa. Twarz sklepikarza
zwrócona jest w stronę malutkiego okienka na przeciwległej ścianie. Grube i
wyglądające na mocno osadzone w murze pręty, stanowią chyba najbardziej wytrzymałą
ochronę sklepiku przed włamywaczami, którym przyszłoby do głowy połasić się na
darmowy wypad po zakupy. Na pierwszy rzut oka, na ciele mężczyzny nie widać
jakichkolwiek śladów wskazujących, co mogło mu się przytrafić. Jednak, niecałe
dwie godziny później, komisarz Burnett, unosząc delikatnie w górę głowę
Michaela, odkryje przyczynę zgonu.
Zanim to jednak nastąpi, musimy
przenieść się do domu dziesięcioletniego chłopca imieniem Terrence. To właśnie
on będzie osobą, która chyba, jako pierwsza w miasteczku rozwiążę tajemnicę
śmierci sklepikarza. Całkowicie nie wiedząc o jego śmierci. Umysł chłopca
będzie jednak, działał wbrew jego woli, powodując, że to, co jest nie do końca
zrozumiałe układać się będzie w jedną całość.
– Terry, zejdź już
na dół. Za moment będzie kolacja.
– Zaraz, mamo. –
Krzyk z piętra został przytłumiony przez zamknięte drzwi do pokoju chłopca.
Jednak szczątki zdania dotarły do uszu matki, która nagle wydała się być
niezadowolona z tego, co usłyszała.
– Odejdź wreszcie
od tego komputera i natychmiast przyjdź nakryć do kolacji albo dostaniesz
szlaban do końca roku. – Więcej
argumentów nie trzeba było przytaczać. Niewielkiej postury chłopak, z oczami
tak ciemnymi, że przypominały obsydian, niczym posłaniec służący dla króla
pojawił się w kuchni swoich rodziców. Sięgnął do szafki nad blatem zabudowanej
kuchni i złapał za stertę talerzy, czekających na podanie w nich posiłku. To
właśnie wtedy, zdarzyły się niemal równocześnie, dwie rzeczy, które przeraziły
chłopca, jego matkę i całą społeczność Fullshvill.
Terry stał wpatrzony w przestrzeń
pomiędzy szafkami kuchennymi a oknem. Jakby oczekiwał, że może znaleźć tam coś
interesującego. Coś, czego być tam nie powinno. Wszystkie naczynia, po które
sięgał, leżały rozbite na kuchennej podłodze. Te, które przetrwały spotkanie z
twardą ziemią znajdowały się odrzucone w najdalszych zakątkach pomieszczenia.
– Skarbie, co się
stało? – Spytała zdezorientowana matka, wpatrując się w chłopca, który zdawał
się jej nie słyszeć.
– Terrence
Willson. Jeśli za moment nie wyjaśnisz mi, dlaczego stłukłeś całą zastawę,
przysięgam na grób twojego ojca, że dostaniesz taki szlaban, jakiego nie
chciałby mieć nikt w twoim wieku. –Chłopak nie słuchał słów swojej matki.
Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w jeden punkt, w którym nie było dosłownie
nic oprócz gładkiej, pomalowanej na różowo ściany. Wzrok chłopca wydawał się
być nieobecny, jakby cała jego świadomość, za sprawą jakiejś nieznanej siły
została wyrwana z ciała i zabrana gdzieś bardzo daleko. Jedynie ciało, tkwiące
wciąż w tej samej pozycji i miejscu, stanowiło o jego istnieniu.
– O mój drogi,
miarka się przeb... – Kobieta nie zdążyła dokończyć zdania, gdy ciszę panującą
w domu przerwał krzyk Terrego. Był tak głośny i przeraźliwy, że matka niczym
szkolona do tego typu sytuacji, machinalnie odskoczyła do tyłu wpadając na blat
stołu i wylewając, uprzednio przygotowany dzbanek z sokiem pomarańczowym.
Chwilę później z ust dziecka
wypłynęły resztki niestrawionego pokarmu, a ciało runęło na ziemię i zaczęło
miotać się w niekontrolowanych konwulsjach. Przerażona kobieta przez ułamek
sekundy wpatrywała się w całe zajście, nie wiedząc do końca, co tak naprawdę
właśnie się dzieje. Jednak już po chwili odzyskawszy resztki zdrowej
świadomości, chwyciła za drewnianą łyżkę, która jeszcze przed momentem służyła
jej do mieszania zasmażki i wsunęła ją chłopcu w zęby. Ręce ułożyła pod głową,
aby uderzając nią w podłogę nie nabawił się wstrząśnienia mózgu. Wszystkie te
czynności wykonała w bardzo krótkim czasie, nie raz miała styczność z napadami
padaczkowymi. Jej nieżyjąca już matka cierpiała właśnie na tą chorobę i za
każdym razem, gdy nadciągał taki atak robiła wszystko, aby nic poważnego jej
się nie stało. Teraz niczym za dotknięciem rozżarzonego pręta, ocknęła się z
chwilowej tępoty umysłu i zastosowała wszystkie czynności, jakich się nauczyła,
w stosunku do swojego syna. To właśnie w momencie, kiedy próbowała jakkolwiek
zaradzić napadom drgawek zauważyła coś, co przeraziło ją bardziej niż wszystko,
czego była świadkiem do tej pory.
Kąt oka wychwycił w drzwiach kuchni
ciemną, barczystą sylwetkę, z jasnymi długimi włosami. Kształt wydawał się
należeć do rosłego i mocno zbudowanego mężczyzny. Gdy spojrzała w tamtą stronę, cień zniknął a
okna i drzwi w całej okolicy otworzyły się z niebywałą siłą. Wszystkie szyby
powylatywały z framug a zawiasy popękały. Odłamek szkła z kuchennego okna
pokaleczył twarz kobiety, która klęczała w kuchni przy swoim synu. – Gdybyśmy
później spytali Sarę, bo właśnie tak miała na imię, o więcej szczegółów
tajemniczej postaci, przysiągłby na własny honor, że włosy mężczyzny były
niemal białe, nie siwe, lecz najzupełniej w świecie białe. – W innym domu
kawałek szkła zabił samotnego mężczyznę, który siedział przy telewizorze. Gdzie
indziej odłamek z pękających zawiasów drzwi uderzył z całym impetem w rękę ojca
trójki dzieci. Kości mężczyzny pękły, jakby stworzone były nie z twardego
materiału a ze zwykłego lodu. Ból przeszedł całe ramię i z początku pomyślał,
że obrażenia są dużo poważniejsze. Gdy spojrzał w dół odkrył, że przez
najbliższy miesiąc będzie zmuszony nosić gips. Dzieci nie będą zadowolone z
faktu, że nie weźmie ich na ręce, ale było to o wiele lepszym zakończeniem, niż
gdyby miał całkowicie pożegnać się z dłonią.
W miasteczku zapanował totalny chaos a telefony do wszystkich służb
ratunkowych rozdzwoniły się z intensywnością, jakiej te do tej pory nie
poznały. Niezrozumiałe zajście spowodowało totalną panikę i dezorientację
służb, które nie wiedziały, do których wezwań mają udać się w pierwszej
kolejności.
– Przyślijcie
karetkę na Haller Street 1447, mój syn miał atak padaczki. Jest cały czas
nieprzytomny... Proszę niech ktoś szybko przyjedzie. – Sara desperacko
próbowała wezwać pomoc, wciąż tuląc do piersi Terrego, od czasu do czasu
sprawdzając czy oddycha i ma puls.
– Spokojnie proszę
pani, za moment pojawi się tam karetka, proszę usiąść przy synu i ułożyć go w
pozycji prawidłowej. Wie pani... – Kobieta, instruująca matkę, nie zdążyła
zadać do końca pytania, gdy ta po prostu odłożyła słuchawkę.
Do czasu przyjazdu karetki, Sara
trwała przy swoim dziecku, trzymając jego głowę na kolanach. Wolała żeby
obudził się widząc znajomą twarz przy sobie niż pustą kuchnię. Zdezorientowany
z pewnością zacząłby krzyczeć i płakać, sanitariusze z pewnością trafią pod
właściwy adres, nie powinna go zostawiać bez opieki.
***
– Panie komisarzu,
na zapleczu kogoś mamy. – Policjant, który właśnie wszedł do sklepu udał się
natychmiast w stronę pomieszczenia gospodarczego, do którego zawołał go jeden z
podwładnych.
– Zginęło coś? –
Spytał, wchodząc za kotarę oddzielającą zaplecze od reszty sklepu.
– Na pierwszy rzut
oka niczego nie brakuje, kasetka jest pełna. Nie wiemy czy nie trzymał czegoś
kosztownego tutaj, ale z pierwszych oględzin wygląda na to, że wszystko jest na
swoim miejscu.
– Co tutaj zaszło?
– Nie wiemy, co
mogło się stać, ale jedno jest pewne. Ten facet jest trupem i leży tutaj
przynajmniej pół dnia. Jeszcze tego popołudnia kilka osób twierdzi, że widziało
sklepikarza jak odbierał towar od dostawcy i kłócił się z nim. Podobno
przywiózł mu o wiele mniej towaru niż ten zamówił, z pewnością nie był
zachwycony z takiego obrotu sprawy. Klienci mogliby pójść do konkurencji.
– Znajdźcie mi
tego dostawcę i na wczoraj chcę mieć go w pokoju przesłuchań, rozumiemy się?! –
Komisarz spojrzał na ciało denata, próbując z powierzchownych oględzin
wywnioskować, w jaki sposób zmarł. Nic nie mówiło mu, co może być przyczyną
śmierci sklepikarza.
– Obawiam się, że
nic to nie wniesie do sprawy a jest wręcz niewykonalne. – Stwierdził podwładny,
czekając na reakcję przełożonego.
– Chcesz mi
powiedzieć, że nie potraficie znaleźć jednego człowieka? – Oburzenie, z jakim
powiedział to komisarz Burnett sprawiło, że reszta policjantów tłocząca się na
zapleczu i we właściwej części sklepu, spojrzała z zainteresowaniem na
rozmówców.
– Nie o to tutaj
chodzi komisarzu, widzi pan... – przerwał na chwile mężczyzna, przełykając
głośno ślinę i zastanawiając się jak w najłagodniejszy sposób powiedzieć
wszystko, o czym zdążył się dowiedzieć. – Świadkowie twierdzą, że towar do
sklepu dostarczał niski krępy człowiek, z beretem jednej z hurtowni w Portland.
– No to skoro aż
tyle wiecie, to chyba nie jest wielkim problemem odnalezienie go.
– Oczywiście gdyby
nie fakt, że tym dostawcą jest nieżyjący od trzech miesięcy mężczyzna, który
zginął w wypadku samochodowym.
– Chyba sobie
kpicie, funkcjonariuszu.
– Obawiam się, że
żarty dzisiejszego wieczora mnie się nie trzymają. – Szybko skwitował, jakby od
dłuższego czasu układał sobie w głowie to zdanie.
– Przecież duchy
nie dostarczają towarów. I nie wykłócają się ze sprzedawcami. – Komisarz
zaśmiał się z dowcipu, jaki udało mu się powiedzieć. Jednak reszta policjantów
zachowała powagę na twarzy, jakby zapewnienia przełożonego nie były dla nich
wystarczające.
– Okej, Pit –
zwrócił się nieco ciszej komisarz do policjanta, który odpowiadał mu na
wszystkie pytania. – Wiem, że zbliża się Halloween, jednak wolałbym, żeby takie
historie nie krążyły po miasteczku. A tym bardziej po komisariacie. Nawet nie
wiesz jak ludzie są podatni na takie opowiastki. Teraz bardzo ładnie cię
proszę, abyś dokładnie sprawdził, o co chodzi z tym dostawcą i nie opowiadał
więcej takich bajek, dobrze?
– Już to zrobiłem.
Dzwoniłem dziesięć minut temu do firmy przewozowej, która zawsze dostarcza
towary do tego sklepu. Stwierdzili, że nie pracuje u nich nikt o rysopisie,
jaki podałem. Chwilę później powiedzieli mi, że mieli takiego pracownika, ale
zginął w wypadku…
– Przestań mi
pieprzyć głupoty. – Upomniał go Burnett. – Za moment masz pojawić się na
posterunku i obdzwonić wszystkie firmy przewozowe i znaleźć mi tego kolesia.
Jeśli nie pracuje w tej firmie, do której dzwoniłeś, to pewnie zatrudniony jest
gdzie indziej. – Policjant spojrzał na Komisarza ze zdziwieniem, po czym
przytaknął głową i wyszedł z zaplecza.
– Piter! –
Krzyknął za nim komisarz. Policjant chwilę później znów pojawił się w drzwiach.
– Ale najpierw
powiedz mi jak zginął ten facet.
– W zamrażalniku,
przy mrożonkach i mięsie.
– A krew? Przecież
wokoło powinno być masę krwi. Wyparowała?
– Ten, kto to
zrobił postarał się, aby wszystko wyglądało jak najbardziej przerażająco. Widzi
pan ten kanał, koło nogi stołu na mięso. To właśnie tam spłukał całą krew a
następnie osuszył ciało. Nie mało się nad tym napracował. Widać, że przyszedł
tutaj wyjątkowo dobrze przygotowany. Niech pan popatrzy na skraj cięcia. –
Burnett pochylił się nad zwłokami.
– Ani kawałka
poszarpanego mięsa czy skóry. Jedno pewne cięcie. – Skwitował podnosząc się z
klęczek. – Jakieś ślady? Odciski palców, butów, włókna? Cokolwiek?
– Technicy pracują
nad tym, ale nie spodziewałbym się niczego na pana miejscu. Jeśli, ktoś
pofatygował się z krwią, oczyszczeniem twarzy do samej kości, nie powinien
przeoczyć takich drobnostek jak odciski czy nawet najmniejszy włosek.
– Widzisz Pit,
tutaj z tobą się nie zgodzę. Na miejscu każdej zbrodni zostaje coś, co należy do
sprawców przestępstw. Dlatego morderca jest tylko człowiekiem a ci nie mogą
pamiętać o wszystkim. Poza tym mógł zostawić jakąś wizytówkę, coś, co by go
identyfikowało.
– Myśli pan, że
możemy mieć do czynienia z seryjnym mordercą? – Zdziwił się funkcjonariusz.
– Wszystko jest
możliwe. Na pewno coś po sobie zostawił, musimy tylko odkryć, co to takiego.
– Miejmy taką
nadzieję. W przeciwnym razie będzie miał pan ciężki orzech do zgryzienia.
– Niech twoi
koledzy, przeszukają cały sklep i mieszkanie na górze także.
– A czego
właściwie mają szukać?
– Wszystkiego, co
na pierwszy rzut oka tutaj nie pasuje. Figurek, obrazów, listów, papierków.
Wszystkiego. Każdy zakamarek tego sklepu i innych pomieszczeń ma być obejrzany
przez dwójkę a nawet trójkę policjantów tak, aby coś nie umknęło jakiemuś
żółtodziobowi. Zrozumiano?
– Oczywiście.
– A ty zajmij się
tym naszym duchem. Chcę mieć jak najszybciej rezultaty waszych działań na
biurku. Nie życzę sobie, żeby jakiś idiota z zapędem mordercy buszował po
Fullshvill.
2.
Oczekiwanie na pogotowie było niczym
katorga, każda minuta niepewności o stan zdrowia swojego syna, sprawiała, że
pani Willson, stawała się coraz bardziej rozdrażniona i zdezorientowana. Kiedy
było słychać wycie syren nadjeżdżającego ambulansu, chłopiec do tej pory
całkowicie nieprzytomny, zaczął się niespokojnie ruszać.
– Mamo, wpuść go
do domu.
– Synku?
Terrence...
– Dlaczego nie
chcesz go wpuścić do domu? Mamo, dlaczego nie... – Chłopiec z zamkniętymi
oczyma, miotał się w ramionach matki, próbując się podnieść.
– Kogo mam wpuścić
Terry?
– Mamo no wpuść
pana Chalplama do domu, on chce tylko...
– Boże, Terry. –
Kobieta przestraszona, z niepokojem wpatrywała się w majaczącego syna,
czekając, co takiego chce tylko pan Chalplam.
Doskonale
znała to nazwisko. Stary Boyld uważany był za pokręconego staruszka ze zbyt
wybujałą fantazją i dziecinnym zachowaniem. Tym bardziej zastanawiało ją,
dlaczego wspomniał właśnie o nim. – Jednak odpowiedź nie nadchodziła. Widać
było, że chłopiec znów zatopił się w odmętach nieświadomości.
– A może w ogóle
nie był świadomy tego, co mówi, może to tylko majaczenie. – Próby racjonalnego
wytłumaczenia sobie dziwnych słów syna tak bardzo zaprzątnęły głowę kobiety, że
nawet nie zorientowała się, kiedy do domu weszli sanitariusze.
– Pani Willson,
czy syn kiedykolwiek wcześniej miał już napady padaczkowe? – Spytał
sanitariusz, który niczym za dotknięciem różdżki, wyrósł zza pleców kobiety.
Niemogąca pozbierać myśli, z początku nie zdawała sobie sprawy z tego, co mówi
do niej mężczyzna.
– Czy syn, już
miał w przeszłości ataki padaczki? – Powtórzył drugi z sanitariuszy.
– yyy chyba nie...
To znaczy, na pewno nie miał.
– Obudził się, gdy
pani przy nim siedziała, lub coś mówił?
– Nie... Znaczy
tak, coś mamrotał. Ale nie mogłam go w ogóle zrozumieć.
– Dobrze,
zabierzemy go teraz do szpitala na badania. Jeśli nie ma pani, w jaki sposób
dostać się do naszej placówki, może pani pojechać karetką.
– Przyjadę za
moment samochodem tylko spakuję rzeczy dla syna. Gdzie mam się z nimi zgłosić?
– Na izbę przyjęć
do szpitala świętego Ignacego.
– Panią też trzeba
obejrzeć. Na to skaleczenie z pewnością pójdą z trzy szwy. – Sara spojrzała na
mężczyzn, nie zdając sobie sprawy, o czym mówią.
– Pani policzek. –
Dopowiedział drugi, wyjaśniając natychmiast sprawę.
– Może mi pani
powiedzieć, co się stało?
– Nie mam
najmniejszego pojęcia.
– Kiedy tutaj
jechaliśmy, widzieliśmy wybite okna w całej dzielnicy. – Kobieta ze zdziwienia
otworzyła szeroko oczy i z tępotą wpatrywała się w sanitariusza. – Może to
jakieś lokalne tornado, jednak dziwi mnie, że nastąpiło o tej porze roku, kiedy
jest szczególnie mroźno. Mniejsza z tym, proszę być spokojną o swojego syna,
najwyraźniej nic poważniejszego mu się nie stało. Mam nadzieję, że kilka badań
wyjaśni przyczynę tego ataku.
Gdy ambulans z jej synem zniknął z
pola widzenia a niemrawo teraz wyjąca syrena ucichła, kobieta zaczęła uwijać
się niczym w ukropie. Najszybciej jak tylko jej się udało pozbierała z ziemi
największe kawałki szkła i wrzuciła je do kosza na śmieci. Kiedy zaważyła, że
sytuacja ma się podobnie w salonie i pokojach sypialnych, zrezygnowała ze
sprzątania skorup porozrzucanych po całej podłodze i podeszła do szafy w
sypialni syna, z której wyjęła pidżamę, kilka ubrań, a z toaletki w łazience
mydło, szczoteczkę, pastę i kilka innych rzeczy. Gdy wychodziła z domu, omiotła
jeszcze raz ogrom zniszczeń. Z zewnątrz dom wyglądał jeszcze makabryczniej niż
w środku. Zamykanie drzwi przy takim stanie rzeczy, był niepotrzebny. Każdy
włamywacz bez trudu dostałby się do środka przez powybijane szyby i zniszczone
framugi. Nim wsiadła do samochodu pomyślała o tym, że kilkaset dolarów z
funduszu remontowego, z pewnością wypłynie z konta.
Jadąc do szpitala świętego Ignacego,
położonego na drugim końcu miasteczka, odkryła, że w całej okolicy sprawa miała
się w identyczny sposób. Setki powybijanych szyb i zniszczonych drzwi,
sprawiały, że dzielnica wyglądała teraz jak getto. Gdyby, ktoś z przejezdnych
zajrzał w te rejony, skutecznie zostałby zniechęcony do pozostania w
Fullshvill.
Może to i dobrze.
3.
Nim poznamy dalsze losy Terrego, Sary,
komisarza Burnetta i Pitera, rozejrzyjmy się wokół miasteczka. Za moment z
gęstej mgły spowijającej okoliczne drogi i bezdroża wyłonią się kolejni
bohaterowie, bez których opowieść może nie być aż tak bardzo interesująca.
Jedni pojawią się zamierzenie, inni z kolei zrządzeniem losu staną na drodze
tajemniczej siły. Ale czy aby na pewno? Nie zawsze to, co z pozoru wygląda na
przypadkowe, właśnie takim może być. A co jeśli tajemnice nie zostaną odkryte?
Czy chcielibyśmy, aby mały Terry wraz z matką, wciąż na nowo przechodzili
koszmar, czy oby na pewno to zwykły koszmar, z którego można się wybudzić? Masa
pytań, które mogą przerosnąć nie tylko bohaterów, ale i samego autora,
nagromadzi się by dać upust mocom, z którymi powinniśmy walczyć. Z którymi
walka jest konieczna.
4.
Mgła
gęstniała coraz bardziej, pożerając na początku okoliczne pola i łąki, by w
ostatecznym swym majestacie pokryć wszystkie drogi wyjazdowe wokół Fullshvill.
Z minuty na minutę robiło się coraz gorzej. Na początku widoczność spadła do
dziesięciu metrów, potem do trzech a gdy osiągnęła szczyt swoich możliwości,
wchodzący w nią człowiek nie widział swojej ręki wystawionej tuż przed nosem.
Mieszkańcy nie mają najmniejszego pojęcia o tym, co tutaj się dzieje, lecz gdy
tylko przyjdzie świt i pierwsze emocje opadną, wszystko stanie się jasne. Nim jednak to nastąpi na trzech z
czterech dróg wjazdowych pojawili się ludzie. Od wschodniej strony był to
mężczyzna zakapturzony i ubrany niemal w całości na czarno. Wyjątek stanowił
jedynie kolorowy plecak, który ze sobą zabrał. Szedł żwawym krokiem w stronę
centrum, jak gdyby doskonale znał cel, do którego zmierzał. Z ruchów tego
człowieka wnikliwy obserwator, wywnioskowałby, że ów mężczyzna jest stanowczy i
wie, co robi. Pomimo zapadających ciemności i ponurej aury otoczenia, nie
rozglądał się na boki. Cichy szelest liści poruszanych przez delikatny wiatr i
głośne pohukiwania sowy, nie robiły na turyście żadnego wrażenia. – Skąd wiem,
że człowiek nie pochodzi z Fullshvill? Nie mam o tym bladego pojęcia. Dlatego
właśnie, że wciąż nie wiemy nic więcej o nim, musimy przyjąć, że przybył do
miasteczka, jako ktoś zupełnie obcy. Tak samo przedstawię wam kolejnych
bohaterów. Dopiero, gdy poznamy ich bliżej, będziemy mogli stwierdzić, kim są i
z jakich powodów się tutaj znaleźli. – Wracając do naszej tajemniczej postaci,
po niecałych pięciu minutach, w których to razem z nim wędrujemy, mężczyzna
zatrzymuje się na środku drogi i odbiera wibrującą w kieszeni komórkę. Jest to
jeden z najnowszych modeli smartfonów, jakie wyszły w tym roku. Szybkim
przeciągnięciem palca po wyświetlaczu, przyjmuje połączenie i bez słowa,
przytyka słuchawkę do ucha. Chcielibyśmy usłyszeć, choć skrawek z rozmowy,
jednak mężczyzna z powagą na twarzy słucha tego, co ma mu do powiedzenia osoba
po drugiej stronie łącza, po czym nie odpowiadając ani słowem, rozłączą się i
wyrusza w dalszą drogę. Chcemy zostać na dłużej, poznać jego cele jak i jego
samego, lecz czas nagli a gdzieś na kolejnej drodze pojawiają się inni ludzie,
którzy mogą być równie interesujący jak nasz nieznajomy.
Więc
unosimy się wysoko nad miasto, tracąc je całkowicie z oczu i spokojnym lotem
sokoła czatującego na swoje ofiary przenosimy się w inny zakątek Fullshvill.
Gdy dolatujemy do właściwego miejsca i zniżamy się na wysokość, do której
docierają wszystkie dźwięki, uświadamiamy sobie, że trafiliśmy w sam środek
dość interesującej rozmowy dwojga ludzi.
– Danny chyba nie
sądzisz, że jestem kretynką? – Spytała oburzona dziewczyna przystając na
poboczu drogi i gestem uświadamiając swojemu towarzyszowi, że oczekuje od niego
natychmiastowej odpowiedzi. Ten nie zwracając na nią w ogóle uwagi, idzie
spokojnie przed siebie.
– Danny! –
Krzyknęła po raz kolejny dziewczyna, wyrażając złość, jaka ją opanowała.
– Co chcesz żebym
ci powiedział?
– Uważasz mnie za
kretynkę? Myślisz, że nie wiem, co się święci?
– Skoro wiesz to,
czemu wciąż zawracasz mi dupę? Przecież ty zawsze wszystko wiesz lepiej,
prawda? Wszystko wiedząca Jane O’Malley, czy nie tak nazywali cię na podwórku
znajomi, z którymi próbowałaś się bawić? – Kąśliwość, na którą pozwolił sobie
chłopak, wykraczała poza ramy tego, co do tej pory sobie ustalił. Kiedyś dał
jasno do zrozumienia, że potrafi znieść wiele i może właśnie przez to teraz ma
takie urwanie głowy. Mógł być wtedy prawdziwym mężczyzną i postawić na swoim.
Ale kiedy pierwszy raz zaczęli się ze sobą kłócić, był zbyt zakochany w uroczej
Jane, by pozwolić sobie na coś więc niż ciche przytakiwania i obiecanie zmiany
swojego nastawienia. W trakcie dwóch lat, które ze sobą spędzili problem narósł
do takich rozmiarów, że w tym momencie poważnie zastanawiał się nad
przyszłością i wspólnym życiem, które tak zaciekle planowali. Z początku
myślał, że przyszłą rodzinę będą planowali wspólnie, teraz taki stan rzeczy nie
zaprzątał mu nawet głowy, to Jane przejęła całą inicjatywę a Danny jak do tej
pory dostosowywał się grzecznie do tego.
Wspólne wakacje również były jej
pomysłem. Wybrali się na nie dość późno, bo dopiero w połowie września, jednak
pogoda była na tyle zachęcająca, że długo planowane wolne stało się faktem
dokonanym. Pakowanie walizek nie zajęło im zbyt dużo czasu, niecałe dwie
godziny później siedzieli w Chevrolecie Malibu z 1997 roku, który jakiś sprytny
kolekcjoner przerobił na wersję z zamykanym dachem. – Patrząc z boku, można by
pomyśleć, że takie wyjście jest dość szalone, jednak zasiadając za kierownicą,
dostrzegało się komfort, jaki z tym się wiązał. – I niewiele się zastanawiając
wyruszyli przed siebie bez jakiegokolwiek celu. Jane przejęła mapę stanu, wyciągniętą
ze schowka samochodu i to właśnie ona wyznaczała trasę ich wycieczki. Przez
głupotę Dannego i trasę Jane, znaleźli się w Fullshvill bez swojego środka
transportu, który został trzy kilometry za ich plecami. Brak zapasowego koła,
zrekompensowałby pewnie płyn do uszczelniania opon, jednak braku skrzynki z
kluczami nie dało się w żaden sposób wytłumaczyć. Najzwyczajniej w świecie Jane
wzięła ją do domu i zapomniawszy odłożyć we właściwe miejsce po prostu ją tam
zostawiła.
– Oj mój drogi nie
wymigasz się od odpowiedzi. Chcę wyraźnie usłyszeć od ciebie czy spotykasz się
z tą wytapetowaną gówniarą?
– Co takiego
chcesz usłyszeć? – Zdziwił się Danny, który nie do końca rozumiał cel, do
jakiego zmierzała rozmowa.
– Nie udawaj
głupszego niż jesteś. Doskonale wiesz o czym mówię i twój nagły atak zaniku
pamięci, nic ci tutaj nie pomoże. Powiedz wprost, widujecie się czy nie?
– Jane, co znów
strzeliło ci do głowy?! Jesteś cudowną, piękną i mądrą kobietą a wygadujesz
takie rzeczy. Po raz kolejny chcesz zwątpić w moją wierność?
Jane spojrzała na swojego chłopaka w
taki sposób, że gdyby wzrok miał zabijać, niemal na pewno padłby trupem właśnie
w tym miejscu. Teraz gdy obaj przypatrywali się sobie wzajemnie, Danny pojął o
co chodzi jego dziewczynie i nie mogąc wytrzymać nawet sekundy, parsknął
donośnym śmiechem, czym jeszcze bardziej ją rozwścieczył.
– Jeśli tak
stawiasz sprawę – zaczęła, odwracając się plecami i ruszając z powrotem – to
miej pewność, że nie mam ochoty zostać tutaj z tobą ani sekundy dłużej.
– Skarbie
zaczekaj. Chcesz mi powiedzieć, że przez całą drogę, te wszystkie fochy i
głupie odzywki, spowodowane były tym, że uważasz Klaudie za moją kochankę?
– A nie jest tak?
– Nie –
Stwierdził, już z o wiele większą powagą na twarzy. – Widzisz moja droga, Klaudia
to znaczy sekretarka, która pracuje w tej samej firmie co ja, jest lesbijką i
to stu procentową.
– Jasne, mówisz
tak żebym dała ci spokój i tyle.
– Widzę, że nie
ważne co powiem, ty i tak będziesz wiedzieć swoje. Więc po co do cholery wciąż
zadajesz mi te pytania, skoro jesteś tak pewna wszystkiego?
– Bo uważasz mnie
za głupią. Chcesz w spokoju robić to co mogłeś do tej pory. Omamiasz mnie
wytłumaczeniami i myślisz, że to w porządku. Że miło mi się patrzy, jak
pożerasz wzrokiem sekretarkę, a gdy pewnie nadarza się do tego okazja, nie
tylko wzrokiem.
– Jane!
Przestaniesz?! – krzyknął na nią Danny, nie chcąc już więcej słuchać jej
durnych historyjek i zazdrosnych wywodów. Dziewczyna mimo, to wciąż wypominała
mu, jakim to jest niewdzięcznikiem i egoistą. – Dość tego! Gdy wrócimy do domu,
wynosisz się z mojego domu! Z nami koniec, rozumiesz.
Słowa jakie wypowiedział Danny,
uderzyły w nią z taką siłą, że aż zaparło jej dech w piersi. Oszołomiona stała
na środku jezdni, wpatrując się w byłego już chłopaka, z zupełnym
niedowierzaniem. Ale nie tylko ona czuła się źle, po słowach, które padły.
Danny wciąż ją kochał i z bólem serca, patrzył jak właśnie zakańcza ich
związek, raniąc zarówno Jane jak i siebie.
Mimo, że nie wszystko zostało
wyjaśnione i do końca nie wiemy co stanie się z parą, musimy brnąć dalej, żeby
wyjść naprzeciw ostatnim podróżnikom. Czasu niestety jest zbyt niewiele, żeby
pozostać w jednym miejscu na dłużej.
Przeniesiemy
się wreszcie na trzecią drogę. Poznamy za chwilę, kolejnych bohaterów, którzy
chcąc lub nie chcąc, pojawiają się w Fullshvill. Musimy uzbroić się w odrobinę cierpliwości, ponieważ mgła
zgęstniała tak bardzo, że nie widać przez nią dosłownie nic. Oczekiwanie
przedłuża się chwilkę i już widzę jak wielu chciałoby opuścić parę linijek,
żeby wreszcie dowiedzieć się kim będą przybysze, jednak nalegam żebyście
trzymali się wyznaczonej ścieżki i krok po kroku podążali po niej w napięciu
oczekując na nagrodę.
Z
mgły wyłania się pojazd, który na pierwszy rzut oka porusza się po drodze o
wiele za szybko, jak na warunki pogodowe. Odgłos silnika wzrasta do ryku, który
mógłby wydobyć się z gardzieli wielkiego stwora i niemal natychmiast cichnie.
Samochód zbyt gwałtownie skręca i wpadając w poślizg wylatuje z trasy wprost na
pole pełne zboża, zaczynając koziołkować. Jeśli kierowca przeżyje będzie
niebywały wręcz szczęściarzem. Skupiając się na dachującym samochodzie, niemal
przeoczylibyśmy drugi pojazd, który pojawił się na szosie. Z zewnątrz nie nosi
nawet najmniejszych oznaczeń, w przeciwieństwie do poprzednika, na którym widać
wyraźne logo policji z Portland. Gdy przypatrzymy się dokładniej, za szybą
pojazdu, zauważymy dwie sylwetki, spokojnie wpatrujące się w zniszczony
samochód.
– Wiedziałem, że to dobry pomysł. – Przechwalał się
pasażer. Był ubrany w strój w całości pomarańczowy a na piersi, widniało logo
zakładu karnego w Portland.
– Miałeś rację, ale jeśli ci dwaj są cali i zdrowi, to
nie jest koniec naszych kłopotów. – Pasażer nie odpowiadając wyszedł z
samochodu i ruszył w stronę wraku.
– Hej szybki Bill, nie zapomniałeś o czymś? – Kierowca
wydawał się być zadowolony z określenia jakie użył. Najprawdopodobniej nadana
mężczyźnie ksywa, w idealny sposób odzwierciedlała jego temperament.
– Mam na imię Roy i zamiast gadać, może ściągnąłbyś
wreszcie te kajdanki?
– Doskonale wiem jak masz na imię. Nie musisz mi tego
przypominać, w końcu to dzięki mnie udało nam się tutaj dotrzeć i jak na razie,
a wszystko na to wskazuje, jesteśmy względnie bezpieczni.
– O ile mundury nie będą o trzy numery za małe,
mądralo. – Sprostował Roy podchodząc do towarzysza aby ten zdjął mu kajdanki.
– Wiesz, może zostawię na twoich nadgarstkach, te
stylowe bransoletki. Pasują do ciebie jak ulał.
– Zabawne – odpowiedział mężczyzna nachylając się do
przodu.
Chwilę
później, bez krępujących kajdanek, dwaj mężczyźni szli spokojnie w stronę
wraku. Po ich ruchach, można by wywnioskować, że są niemal pewni iż gliniarze
leżący w radiowozie są martwi. Intuicja ich nie myliła. Gdy tylko znaleźli się
przy wraku zauważyli jednego z mężczyzn, który najzwyczajniej w świecie nie
oddychał. W głowie denata widniała wielka dziura, która z pewnością zabiła by
słonia, więc i mężczyzna nie miał z nią żadnych szans. Drugi policjant był
wciśnięty za fotel kierowcy, jak gdyby przykucnął tam, chwilę przed samym
wypadkiem.
– Widziałeś Nicolas? Chłopaki chyba bawili się, kto
zginie jako pierwszy – roześmiał się Roy, wyciągając głowę z wraku samochodu. –
I zgadnij, kto wygrał?
– Twoja matka, w celi z orangutanem?
– Ty nie bądź taki do przodu. – Zakomenderował
mężczyzna, purpurowiejąc na twarzy ze wściekłości.
– Więc, może zamiast gadać głupoty, pomógłbyś mi
wyciągnąć go ze środka, co?
Roy
nie chcąc więcej wdawać się w kłótnie, podszedł od drugiej strony do samochodu
i wraz z kompanem, wyciągnął nieżywego gliniarza z wraku.
Piętnaście
minut później, przestępcy ubrani byli w policyjne mundury, a ich właścicieli,
przebrali w więzienne łachmany.
– Więc ruszamy do miasteczka, opowiedzieć jakąś ładną
bajeczkę, co? – spytał Roy, wskazując trzymaną w dłoni kaburą na znak
Fullshvill.
– Z ust mi to wyjąłeś – odpowiedział Nicolas, ruszając
w stronę samochodu, którym się tutaj dostali.
Na
tym kończymy przedstawianie naszych bohaterów. Unosimy się więc wysoko ponad
drzewa. Teraz mamy obraz na wszystkie drogi i wszystkich niespodziewanych
gości. Odwracamy się i niespiesznie ruszamy w stronę centrum miasteczka. Po niespełna dwustu metrach, nagle, zza
naszych pleców słychać dwa strzały. Oba z różnych miejsc, jednak synchronizują
się ze sobą niemal idealnie. Jesteśmy pewni co do tego, że padły one z dwóch,
leżących nieopodal siebie dróg. Z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, nie
widać nic. A powrót jest zbyt niebezpieczny…