środa, 3 grudnia 2014

Boyld Chalplam: Wojna martwych - Rozdział 2

 Rozejrzałem się dookoła, wszędzie panował nieprzenikniony mrok. Przez chwilę nie byłem pewny czy miejsce, w którym się znalazłem jest tak ciemne czy wciąż mam zamknięte oczy. Pamiętam, że stałem razem z mamą w kuchni. Próbowałem wyciągnąć zastawę obiadową z szafki nad blatem i wtedy moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Z całej siły starałem się poruszyć ręką, sięgnąć w kierunku drzwiczek by móc się przytrzymać, wiedziałem, że za moment upadnę. Nogi stały się jak z waty, po chwili już zupełnie ich nie czułem. Teraz, gdy nie znajdowałem się we własnym ciele, zdałem sobie sprawę, że jest zbędnym balastem, który mnie ogranicza. Dziesięć lat – tyle czasu trwała moja męka z niedoskonałościami, o których teraz mogłem całkowicie zapomnieć. Byłem wolny i nieskrępowany. Pamiętam, że naszła mnie wtedy myśl jak ludzie mogą tak długo być uwięzieni w swoich ciałach, jak długo muszą znosić katusze, które sprawiają im kości, ścięgna, mięśnie i naciągnięta na nich skóra, która ukrywa pod sobą niemiły obraz, które tworzą.
Nagle wszystkie myśli zniknęły i zapanowała całkowita ciemność. Nie była zła, mimo, że od zawsze się jej bałem. Tym razem sprawiła, że czułem się bezpieczny i spokojny jak nigdy wcześniej. Problemy jakie może mieć dziesięcioletnie dziecko odeszły tak szybko, że nie wiedziałem czy kiedykolwiek istniały. Jestem tylko ja i mrok. Spokój i …
– Terry, słoneczko… – głos dochodził do mnie jak przez mgłę. Słyszałem każde wypowiedziane słowo, ale nie potrafiłem go zrozumieć. Nie miałem pojęcia czy aby na pewno są kierowane do mnie. Skąd się biorą? Kto je wypowiada? Nagle w mojej głowie zapanował całkowity chaos, starałem się pozbierać myśli do kupy, lecz ich ogrom przytłoczył mnie całkowicie.
– … no już, obudź się proszę. To ja, słyszysz? – Kobiecy głos był ciepły i sprawiał, że zaczęły kłębić się setki wspomnień i myśli z nim związanymi. Widziałem je jak na dłoni, tak jakby ktoś każde z osobna podał mi na tacy oczekując w spokoju, aż szczegółowo przejrzę każdy z nich. Sporej części się wstydziłem, nie miałem pojęcia, że właśnie w taki sposób mogą być odebrane. Podziały wiekowe odeszły i każdą myśl czy wypowiedziane słowo analizowałem z prędkością światła na tysiąc różnych sposobów.
– Terry synku, mama jest przy tobie, otwórz tylko oczy bym wiedziała, że już wszystko jest w porządku.
Zrobiłem to, choć do końca nie wiem w jaki sposób. Po prostu posłuchałem mówiącego do mnie głosu, a powieki niczym zaczarowane uniosły się w górę. Znów znalazłem się w ograniczającym mnie naczyniu, czułem się niedoskonały.
Z początku cały obraz przesłaniała mi dość gęsta mgła, widziałem kontury, odcienie, ale nie mogłem dostrzec szczegółów. Nagle poczułem uścisk i krople spływające mi po karku. Gdy wzrok wrócił do normy zauważyłem, że to moja mama przytula się do mnie, płacząc przy tym.
Na prawym policzku miała założony opatrunek, który przysłaniał sporą jego część.
– Gdzie jesteśmy? – Spytałem zdezorientowany.
– W szpitalu, skarbie. Ale już wszystko w porządku, już jest dobrze.
– Co ci się stało?
– To nic takiego, naprawdę. – Zapewniła gdy spojrzałem na nią ze strachem w oczach. – Kawałek szkła poranił mi twarz – wyjaśniła wreszcie. – Jak ty się czujesz?
– Dobrze – odpowiedziałem bez zastanowienia. Nawet gdyby tak nie było, moja odpowiedź pogorszyłaby jedynie stan, w jakim się znalazła.
– To dobrze, cieszę się. Doktor powinien wkrótce się tutaj pojawić, wtedy dowiemy się czegoś więcej.
Jak gdyby wywołany do odpowiedzi uczeń, mężczyzna w białym kitlu zjawił się w pokoju. W ręku miał sporą ilość wydruków, z uwagą przypatrywał się każdemu z nich analizując wyniki. Na twarzy malowało się skupienie i zdziwienie zarazem.
***
– Pani Willson – zwrócił się lekarz do kobiety. – Proszę za mną.
Sara wyszła z salki za doktorem nie wiedząc czego może oczekiwać. Czy z jej synem jest coś nie tak? Dlaczego miałoby być? W końcu żadne zdrowe dziecko tak po prostu nie traci przytomności. Lęk opanował umysł kobiety, która w napięciu czekała na diagnozę jaką za moment usłyszy. Większość matek zachowywała się w podobny sposób i stan w jakim znalazła się nie był czymś nienaturalnym, wręcz przeciwnie.
– Doktorze, niech pan już mi powie. Na co jest chory Terry? – spytała, nie mogąc wytrzymać rosnącego z sekundy na sekundę napięcia.
– W sumie nie mam pojęcia co można powiedzieć? – Stwierdził lekarz wciąż wpatrując się w plik kartek, jak gdyby nie rozumiał ani słowa na nich wypisanego.
– Jak to?
– Pani Willson, chodzi o to, że Terry jest zupełnie zdrowy. Nie ma żadnych odchyleń od normy, nawet najmniejszych, które mogłyby tłumaczyć utratę przytomności. Wykonaliśmy pełen zakres badań. Konsultowałem wyniki z najróżniejszymi specjalistami i zgodnie stwierdziliśmy, że omdlenie pani syna musi być spowodowane niewielkim wycieńczeniem organizmu. Jednak badania na to nie wskazują. Zalecam, żeby mały został tutaj do rana. Jutro będzie mógł opuścić szpital, nie ma ku temu najmniejszych przeciwwskazań.
– To chyba dobra wiadomość? – Spytała Sara, nie wiedząc co ma myśleć o wyjaśnieniach lekarza. Z jednej strony to, że Terrence jest zupełnie zdrowy, cieszyło ją. Jednak omdlenia nie biorą się znikąd, musi być jakieś wyjaśnienie, a to że lekarze nie potrafią go znaleźć wcale nie jest dobrą wiadomością.
– Myślę, że nie ma powodu do niepokoju. Chłopiec musi się dobrze wyspać i tyle. Pani też sen nie zaszkodzi, pani Willson. W moim gabinecie jest dość wygodna sofa, może pani z niej skorzystać. Na wypadek gdyby chłopiec się obudził i chciał żeby była pani blisko niego.
– Dziękuję, ale muszę jeszcze coś załatwić.
Lekarz spojrzał na zegarek, wskazówki na cyferblacie wskazywały godzinę 22:45. Zdziwiony spojrzał na kobietę, ale nie komentując tego w żaden sposób odwrócił się i odszedł, wracając do swoich obowiązków.
Sara siedziała z Terrym do momentu aż ten nie zasnął, po czym szybko wyszła z budynku szpitala, wsiadła do samochodu i ruszyła na północ.
***
– Zgłupiałaś?
– O co ci chodzi? – spytała zdenerwowana starsza kobieta. Była przygarbiona, na głowie odznaczały się kępki siwych włosów a u nasady oczu widniały kurze łapki, podkreślające podeszły wiek staruszki.
– Jak mogłaś powiedzieć Terremu o Chalplamie? – Zdenerwowanie Sary wzięło górę nad rozsądkiem i nie bacząc na protesty starszej kobiety, wepchnęła ją do wnętrza domu wchodząc za nią.
– Saro, czy ty jesteś poważna? Nie mówiłam nikomu o Chalplamie a, tym bardziej twojemu synowi.
– Więc skąd wie?
– O czym wie? Możesz wytłumaczyć mi co się stało? – Poprosiła skołowana kobieta, siadając na fotelu tuż obok kominka. Ruchy kobiety mimo, że wolne, miały w sobie sporo energii. Ogień w kominku ogrzewał pomieszczenie. Iskry radośnie skakał z polana na polano, trawiąc je i zmieniając w popiół.
– Terry stracił przytomność. Gdy odzyskał na chwilę świadomość, bełkotał coś o Chalplamie. Myślałam, że powiedziałaś mu. Tylko ja i ty o tym wiemy, więc przyszłam prosto do ciebie. – Wytłumaczyła już dużo spokojniej Sara, wpatrując się w zmęczoną twarz staruszki.
– Pytałaś chłopca co takiego wie?
– Nie.
– Więc to może jedynie majaczenia chorego dziesięciolatka. Ja mu nic nie mówiłam, od miesiąca nie przychodzi do mnie.
– Jak to nie przychodzi do ciebie? – Zdziwiła się kobieta.
– Od dawna go nie widziałam, ostatnio sąsiad mi przyniósł zakupy. A Terrego nie było tutaj od dawna, sama nie wiedziałam dlaczego. Chciałam do ciebie zadzwonić, ale zrezygnowałam. Pomyślałam, że możesz się obawiać żeby cała prawda nie wyszła na jaw.
– Ale on twierdzi, że codziennie jest u ciebie. Nawet wraca później niż zazwyczaj.
– Nie mam pojęcia gdzie się podziewa, ale z cała pewnością nie przesiaduje razem ze mną. – Starsza kobieta spojrzała z zainteresowaniem na matkę chłopca, obserwując jej reakcję. – Saro – zdecydowała się kontynuować po dość długiej ciszy – wiem, że to nie moja sprawa, ale może warto porozmawiać z nim. Powinnaś powiedzieć prawdę, sądzę, że powinien ją znać.
– Nie ty będziesz o tym decydować! – Krzyknęła kobieta. – To moja sprawa czy Terry się o wszystkim dowie. Jeśli zrobisz coś wbrew mojej decyzji to zapamiętaj, że pożałujesz tego. Zrozumiałaś?
Staruszka spojrzała na Sarę tak jakby do końca nie zrozumiała tego co usłyszała. Podniosła się żwawo z fotela i podeszła starczym krokiem by stanąć z nią twarzą w twarz. Pomimo, że była od niej dużo mniejsza i o wiele starsza, nie czuła zagrożenia ze strony kobiety, a wręcz rozkoszowała się przewagą jaką posiadała. Uśmiech wypełzł jej na twarz sprawiając, że wydała się młodsza o co najmniej pięć lat. Sara widząc zmianę nastawienia swojej rozmówczyni wycofała się krok do tyłu by zachować potrzebny dystans.
– Moja droga. – Zaczęła spokojnie i z drwiną w głosie staruszka. – Nie mam już nic do stracenia, swoje przeżyłam i nie będę słuchać się takiej damulki jak ty. A tym bardziej twoich pustych słów. Jeśli chciałabym powiedzieć cokolwiek twojemu synowi to zrobię to bez twojego pozwolenia. To, że jeszcze o niczym nie wie to moja dobra wola. Powinnaś mi podziękować, zrozumiałaś?
Sara wpatrywała się wciąż w kobietę trawiąc wszystkie słowa, jak gdyby stały się dla niej wymierzonym policzkiem. Krew gotowała się w niej i gdyby nie nagłe opanowanie myśli i ruchów, rzuciłaby się na nią wyrywając z głowy ostatnie włosy.
– Nie wtrącaj się rozumiesz! Nie masz prawa! Nie jestem ci nic winna, a wręcz przeciwnie, to ty powinnaś odpowiedzieć za to co się stało. To twoja krew zniszczyła część mojego życia.
– Natychmiast wyjdź z mojego domu! – Krzyknęła staruszka i dziarsko ruszyła na Sarę.
Kobieta nie miała zamiaru stawać w szranki i sama opuściła dom nie chcąc wchodzić na wojenną ścieżkę. Miała jedynie nadzieję, że Terry o niczym się nie dowie, zanim nie będzie gotowa sama mu o tym powiedzieć. Ale czy w ogóle będzie gotowa?
                                                                         7.
Widziałem wszystko. Jak wychodziła ze szpitala, jak szła zdenerwowana na parking. Moment, w którym przejechała skrzyżowanie na czerwonym świetle , doprowadzając tym do protestu innych kierowców. Zauważyłem jak rozmawia o mnie ze starszą kobietą. Rozmowa bardziej jednak przypominała jednostronny monolog i napaść na staruszkę niż prawdziwą konwersację z argumentami rzucanymi przez obie strony. Obserwowałem każde poczynanie i gesty przez nią wykonywane, słyszałem każde słowo, które wypowiedzieli i ciekawiło mnie niezmiernie o co może chodzić. Wiedziałem, że się tego nie dowiem, jeszcze nie teraz. Może kiedyś, ale czas już nie grał roli, był mało ważny. Chciałbym żeby każdy mógł podejść do tego w sposób taki jak ja. Z pozycji uprzywilejowanej widząc, słysząc i w miarę możliwości czując to co ja, jednak doskonale wiedziałem, że jestem wyjątkowy.
Moja mama opuściła dom kobiety, zatrzaskując za sobą drzwi. Podejrzliwe spojrzenia sąsiadów z okien, śledziły każdy jej ruch. Zupełnie w ten sam sposób w jaki robiłem to ja. Chciałbym spytać się czy widzą coś więcej, czy ich mózgi są skonstruowane w ten sposób by z normalnych sytuacji wyciągać nienormalne wnioski, jednak wiedziałem, że nie odpowiedzieli by mi. Nie przez nieuprzejmość tylko przez fakt, że nie słyszeli pytania.

Mama znów siedziała w samochodzie, płakała. Wydaje mi się, że nie wiedziała dlaczego wszystko nabrało takiego obrotu, nie zdawała sobie sprawy, że niedługo to już nie będzie ważne. Będzie miała inne, poważniejsze sprawy na głowie. Ale to jeszcze nie teraz. Musi upłynąć trochę czasu, by mogła zacząć myśleć w inny sposób, by zmienić choć na moment punkt widzenia. Uruchamia silnik, stojąc na jałowym biegu ociera twarz z łez, które rozmazały jej make up. W końcu rusza. Tym razem spokojniej, bezpieczniej. Dla siebie i innych. Powoli mija miasto, wciąż nie wiedząc co ma zrobić, ja może się mnie zapytać o wszystko. Zastanawiając się nad tym, parkuje tuż przed budynkiem szpitala. Za moment wejdzie do niego, pójdzie do mojej sali w nadziei, że rozmowa przebiegnie szybko i po jej myśli, ale nikogo nie zastanie. Już mnie nie ma, a ja nie mogę jej powiedzieć gdzie jestem, tak samo nie wiem jak to zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz