piątek, 14 listopada 2014

Boyld Chalplam: Wojna martwych - Rozdział 1

            Do uszu Jane doszedł głośny wystrzał. Rozległ się zza pleców dziewczyny i niczym osa wwiercająca się w otwór w pniu drzewa, zagościł w jej głowie. Zdezorientowanie i niedowierzanie, jakie towarzyszyło jej przez cały dzień, przybrało teraz na sile. Przed momentem rozstała się z chłopakiem i według niej, tym razem na poważnie. Nie jak dotychczas, kiedy złe dni stanowiły niewielki procent ich życia, a rozstania podobne do dzisiejszego, bywały zwykłym przekomarzaniem się, aby dać odpocząć jednej lub drugiej stronie na kilka godzin. Tym razem stało się zupełnie inaczej, a rozwiązaniem tego mogły być jedynie długie żmudne rozmowy. Zastanawiała się nad tym czy ma na tyle siły, aby zacząć wszystko od nowa.
            Tymczasem strzał spowodował, że Danny osunął się bezwładnie na ziemię, parę kroków przed nią. Jane z początku nie miała nawet najmniejszego pojęcia, co ma zrobić. Chwilę później, gdy tylko udało jej się zacząć racjonalnie myśleć, podbiegła do niego, by sprawdzić, co się stało.
– Danny – wykrztusiła, klękając tuż przy jego boku. – Skarbie, co ci jest?
– Khy…khy – Chłopak zakaszlał, wypluwając jednocześnie odrobinę krwi.
– Jezu, Danny…
Oszołomienie wciąż brało górę nad Jane. Nie mogła zrozumieć, jak w ciągu zaledwie, jednego, krótkiego wieczora, całe ich dotychczasowe życie, wywróciło się do góry nogami, zostawiając po sobie jedynie chaos. Najpierw guma, później brak zapasowego koła i skrzynki z kluczami, prawie cztery kilometry do najbliższego miasteczka, w ciągu których zdążyli się pokłócić jak nigdy przedtem, a teraz jeszcze to.
            Nie mogąc się doczekać odpowiedzi szybko obejrzała wzrokiem ciało Dannego, szukając czegoś, co wytłumaczyłoby stan w jakim się znalazł. I wtedy zauważyła o co chodzi. Flanelowa koszulka, w którą przebrał się zanim wyruszyli szukać pomocy w najbliższym miasteczku, w okolicy tali była w połowie przesiąknięta krwią.
– Kula – wyszeptał chłopak, unosząc głowę, aby być bliżej ucha Jane. – Kula, kochanie…
– Spokojnie… Tylko spokojnie – upominała, bardziej siebie. – Zaraz coś wymyślimy. Masz – powiedziała, ściągając koszulkę, w którą była ubrana zostawiając na sobie jedynie czarny stanik. Przyłożyła ją do rany i położyła na niej ręce Dannego. – Uciskaj. – Zakomenderowała podnosząc się z klęczek. – Zaraz wezwę karetkę i wszystko dobrze się skończy, słyszysz mnie kotku? Tylko proszę nie zasypiaj, dobrze?
– D…dobrze – wykrztusił, wypluwając po raz kolejny kilka kropel krwi, które wylądowały na jego torsie upodobniając go jeszcze bardziej do umierającego człowieka.
– Dlaczego tutaj nie ma zasięgu… Kurwa! – Krzyknęła coraz bardziej zrozpaczona dziewczyna, stukając raz po raz w wyświetlacz telefonu. – No proszę, choć malutka kreseczka. Tylko jedna.
            Starania dziewczyny spełzły na niczym. Nawet niewielka kreska zasięgu, nie chciała pojawić się na wyświetlaczu, dając Dannemu jakąkolwiek szansę na przeżycie. – Ale przecież coś trzeba zrobić. – Przypomniała sobie o ilości krwi na koszulce, w jej myśli wkradł się najgorszy ze scenariuszy, a co jeśli jakiś kula uszkodziła jakiś ważny organ? Musiała szybko podjąć decyzję, która uratuje mu życie.
– Danny skarbie, słyszysz mnie?
– Uuu…uciekaj stąd – wyszeptał tak cicho, że mało brakowało a nie usłyszałaby jego słów.
– O czym ty mówisz?
            Jednak zanim chłopak zdążył odpowiedzieć, Jane sama domyśliła się o co mu chodzi. Ktoś, kto postrzelił jej chłopaka zapewne miał sporo czasu, żeby podkraść się bliżej i spróbować zapolować na nią. Stała się zwierzyną dla człowieka, który tak bezpardonowo poczęstował Dannego kulką. W oczach dziewczyny znów zagościła panika.
– Nie mogę cię tak zostawić – wyjąkała ochrypłym głosem. Znów się rozkleja i z pewnością za moment nie będzie w stanie racjonalnie myśleć, a to w tym momencie jest jej niezbędne. Trzeźwość umysłu i opanowanie. Tylko to mogło uratować chłopaka.
– Danny, posłuchaj mnie teraz uważnie. Słyszysz mnie?
– Tak… – wydukał resztkami sił mężczyzna.
– Pójdę teraz najszybciej jak potrafię do miasteczka, jest całkiem niedaleko. Ty przez ten czas musisz być cały czas przytomny. I musisz uciskać ranę. Rozumiesz? – Kiwnięcie musiało jej wystarczyć.
            Do głowy przyszła jej nagle całkiem niespodziewana myśl. Przecież Danny ma pasek – wyciągnęła go ze spodni i nie bacząc na bolesne miny, przewiązała chłopaka w pasie dociągając jak najciaśniej . Może w tak sposób spowolni choć odrobinę upływ krwi i podaruje swojemu ukochanemu parę minut więcej. Jeszcze pocałunek w czoło oraz ciche przypomnienie by postarał się nie stracić świadomości. Jane doskonale wiedziała, że mężczyzna zrobi wszystko, o co go poprosi, jak nie dla siebie to z pewnością dla niej.
            Biegła szybko, o wiele szybciej niż biegała dotychczas. Nigdy nie miała przed sobą tak niecierpiącego zwłoki celu. Myślała, że jeśli tylko zbliży się do Fullshvill odzyska choć kreskę zasięgu i uda jej się zadzwonić na pogotowie. Kilkukrotne sprawdzenie wyświetlacza, stało się jedynie zbędnymi przystankami, które mogą zaważyć na życiu Dannego. Zbliżała się do skrzyżowania, a mgła panująca na drodze uniemożliwiała dostateczną ocenę sytuacji. Wbiegając na środek zetknięcia się dwóch szos o mały włos nie została rozjechana przez ciemny samochód, który poruszał się bez włączonych świateł.
– Co ty do cholery robisz? – Spytał ze złością kierowca, wychodząc z pojazdu.
– Jezu, jak dobrze, że pana widzę. – Ucieszyła się Jane, zbijając tym samym mężczyznę z tropu. Całkowicie zapomniała, że to przez jego głupotę mało nie została rozjechana, ważne było to, że jest tu ktoś i będzie w stanie jej pomóc. – Szybko, musimy jechać, niech pan wsiada – rozkazała dziewczyna biorąc otępiałego mężczyznę za mankiet jego munduru i ciągnąc w stronę samochodu.
– Możesz mi powiedzieć, co jest grane?
– Jest pan policjantem! – Wykrzyknęła uradowana, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że mężczyzna nosi na sobie mundur.
– Jestem. Musisz mi powiedzieć, dlaczego weszłaś mi pod koła. Odbiło ci czy jak?
– Nie ma czasu na gadanie – uciszyła go kobieta podnosząc przy tym dłoń. – Tam leży mój chłopak, został postrzelony. Bardzo mocno krwawi, jeśli natychmiast nie trafi do szpitala… – głos dziewczyny załamał się. Nie mogła wykrztusić, co może stać się jej chłopakowi gdyby nikt nie udzielił mu pomocy. Nie chciała przyjąć tej myśli do siebie i to właśnie dzięki temu dostała dodatkowej siły, która pchała ją do przodu.
– Proszę, niech pan się pospieszy. Musimy mu pomóc.
– Kto do niego strzelał? – Spytał policjant wchodząc do samochodu i przekręcając kluczyk w stacyjce. Auto zapaliło za pierwszym razem. Grzejący się silnik zabuczał delikatnie tracąc moc, jednak po chwili obroty unormowały się i mogli w spokoju, jaki był konieczny w tej sytuacji, jechać w stronę skąd przybiegła kobieta.
– Nie mam pojęcia. Szliśmy… szliśmy spokojnie w stronę miasteczka, gdy nagle zza moich pleców padł strzał. Chwilę później mój chłopak upadł na ziemię trzymając się za bok.
– Nikogo nie widziałaś?
– Nie, ale myślę, że ten ktoś może tam jeszcze być. Musimy się pospieszyć. – Policjant włączył światła i wciskając pedał gazu do podłogi pognał szosą w stronę wykrwawiającego się mężczyzny.
– Spokojnie, pomożemy mu. Z tyłu jest moja kurtka, załóż ją na siebie, bo nabawisz się jeszcze zapalenia płuc.
            Jane posłuchała policjanta i po chwili samochód, którym się poruszali zniknął we mgle.
5.
           
            Mężczyzna siedział spokojnie na łóżku, ściskając w dłoni gruby album na zdjęcia. Z wyglądu zeszyt przypominał bardzo starą pamiątkę rodzinną. Kurz pokrywający wierzchnią okładkę, miał prawie centymetr grubości. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w chatce powinien znajdować się jeszcze jeden album, który zrobił dawno temu razem z bratem. Niespiesznie starł rękawem zaległy kurz i będąc tak ostrożnym jak to tylko możliwe, otworzył go by przeczytać tytuł na pierwszej stronie.
            „ Bóg nam dał najbliższych po to, żeby nawet kiedy zapomnimy stali u boku codziennie przypominając o tym, kim jesteśmy”. Doskonale znał ten cytat, wielokrotnie przywoływał go sobie w pamięci, żeby być blisko tych, których kiedyś utracił. Niesprawiedliwie i przez nieuwagę Boga. Pomimo wszystkich krzywd, jakich doznał i sytuacji z jakimi się spotkał, nigdy nawet nie pomyślał o tym by się od niego odwrócić. By stanąć plecami i spokojnie odejść, zostawiając za sobą wszelkie problemy i niedogodności. Obarczając nimi Stwórcę. W drugim albumie powinna być kolejna złota myśl, będąca jeszcze mocniej powiązana z nim.
            Siedział tak, dobre dwadzieścia minut wpatrując się ze łzami w oczach w pierwszą stronę i litery na niej wypisane. Nie spieszyło mu się nigdzie. Już z zewnątrz chatka wyglądała jakby nikt nie zaglądał do niej od bardzo dawna, w środku sprawiała jeszcze gorsze wrażenie. Zdewastowane meble, spalona kanapa, rozwalone zegary i brak jakiejkolwiek metalowej części, która z pewnością poszła na złom, dostarczając bezdomnym jedzenia lub menelom pieniędzy na alkohol.  Druga myśl denerwowała go tak, że gdyby nie proszenie zjawił się tutaj ktoś obcy stłukłby go na kwaśne jabłko, tylko po to by dowiedzieć się, co zrobili z kaloryferami, piecem, sztućcami i resztą metalowych wytworów. Chciał wykazać tyle siły, żeby nie stać się grzesznikiem, jednak wchodząc do domku zobaczył ogrom zniszczeń, złość opanowała go niemal w całości.
            Gładząc litery tytułowe albumu bez przerwy usiłował przywołać w pamięci obraz matki, która wraz z nim i jego bratem siedząc przy kominku z kubkiem kakao, spokojnie i bez pośpiechu kaligrafuje, słowo po słowie, by nadać im odpowiedni kształt. Miał wtedy cztery latka, Joshua był trzy lata starszy od niego. Pomimo, że doskonale wiedział jak to wtedy wyglądało, gdy chciał przywrócić wspomnienie w swoim umyśle, zawsze jakiś szczegół odstawał od reszty i nie pasował do wszystkiego. Łzy pociekły mu po twarzy. Żal jaki wypełnił jego serce był nie do określenia, jak mógł zapomnieć o najważniejszych osobach, o tym jak wyglądali, jak pachnieli, co mówili. Nienawidził siebie za to, nie mógł znieść myśli, że wszystko przepadło. Mógł otworzyć album i przypomnieć sobie twarz rodziców, twarz brata i swoją własną, jednak nie byłoby to już takie normalne. Byłby to sztuczne wspomnienia. Nie chciał ich, nie potrzebował fałszywych nadziei na powrót zatraconych obrazów. Jeśli mają z powrotem stać się jego musi sam je sobie przypomnieć.
            Podniósł się z łóżka zatrzaskując album. Ostrożnie włożył go do wnętrza plecaka. Wyszedł na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza i choć na chwilę odejść myślami od wspomnień z dzieciństwa.
            Noc była dość mroźna jak na tą porę roku. Nienaturalnie gęsta mgła zaczęła pokrywać pobliską łąkę. Teraz już nie było widać drzew po jej drugiej stronie. Gdyby został tutaj dłużej mógłby nie dotrzeć do miasteczka i zgubić się w niej. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie tylko dla siebie, ale dla mieszkańców Fullshvill, którzy potrzebowali jego pomocy. Choć wciąż nie mieli pojęcia jakie zagrożenie na nich czyhało.
            Ścieżka wiodła pomiędzy drzewami, mężczyzna szedł nią powoli, jak gdyby upajał się widokiem i zupełną ciszą jaka tutaj panowała. Gdy przeszedł około dwustu metrów po raz kolejny wyszedł na drogę. Z tego miejsca nie było w ogóle jej widać. Nawet bacznie się przyglądając, ktoś, kto chciałby ją znaleźć miałby z tym nie lada problem. To czyniło z domku, tak trudno dostępny. Zaledwie garstka mieszkańców zdawał sobie sprawę o istnieniu mieszkania. Ci sami ludzie znali z pewnością kilka historyjek o nim i jego mieszkańcach. Plotki roznosiły się kiedyś z prędkością światła, jednak od tego momentu tylko nieliczni pamiętali o mieszkańcach jak i samym budynku. Wnikliwy dziennikarz, który chciałby się czegoś dowiedzieć natrafiłby z pewnością w starym egzemplarzu wydawanej wówczas gazet, na kilka obszernych artykułów, które mają w sobie ziarno prawdy. Większość tych opowieści to zupełna fikcja, a powstały one jedynie dla rozgłosu osób, które je opowiadały. Pewne elementy się zgadzały, ale stanowiły tak mały procent każdego z napisanych tekstów, że nawet nie zaczynały opowieści o jego rodzinie.
            Rozmyślając nad tym szedł poboczem. Wydobył z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę papierosów, wydobył jeden z opakowania i włożył do ust. Szedł tak dobre pół kilometra, nie odpalając go ani nie chowając. W myślach wciąż krążyły mu słowa z pierwszej tytułowej strony albumu „Bóg nam dał najbliższych po to, żeby nawet kiedy zapomnimy stali u boku codziennie przypominając o tym, kim jesteśmy”, a przecież on zapomniał. Nie wiedział wiele o swoim dzieciństwie, o rodzicach i zdarzeniu, które miało miejsce. Gdzie jest Bóg i najbliżsi, dlaczego nie przypominają mu o tym, kim jest? Kim się stał i czy oby na pewno postępuje słusznie?
            Wyciągnął wreszcie nasiąknięty śliną filtr i wyrzucił całego papierosa do rowu.
            Zmierzał do najbliższego hotelu, dzisiaj będzie miał spokojną noc, ale jutro, gdy ludzie dowiedzą się kim jest może liczyć na niemiłe przyjęcie. Mieszkańcy potrafią zaszufladkować człowieka tylko ze względu na jego pochodzenie, a jego pochodzenie nie było mile wspominane.
                                                                       ***
– Dobry wieczór. – Powiedział mężczyzna wchodząc do wnętrza przydrożnego moteliku.
– Czym mogę służyć? – Młoda kobieta wychynęła z zaplecza. Na oko mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia cztery lata. Blond włosy, niebieskie oczy i pełne usta z pewnością sprawiały, że niejeden mężczyzna tracił dla niej głowę już po kilku minutach znajomości.
– Chciałbym wynająć pokój. – Odpowiedział, uważając by brzmiało to jak najbardziej naturalnie. Wzrok, który dziewczyna wbiła w niego, mówił, że nie za wiele z tego wyszło.
– Na ile dni?
– Tydzień, płatne z góry.
– Poproszę pana dowód osobisty. – Niechętnie podał go kobiecie, oczekując na reakcję, jaką wywrze na nią jego imię i nazwisko.
– Za dobę bierzemy trzydzieści dolarów, wchodzi w to śniadanie. Pasuje panu?
– Oczywiście – odpowiedział, podając jednocześnie trzy banknoty stu dolarowe.
– Reszta, klucz do pokoju i dowód. Pokój mieści się na tyłach. Życzę miłej nocy, panie Galighan.
Mężczyzna zebrał wszystko z blatu.
– Mów mi Taylor.
– Liz – odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się przy tym.
            Pokój nie był duży. Mieściło się w nim łóżko, niewielka komoda z telewizorem i stolik. Drzwi po drugiej stronie prowadziły do łazienki, w której na siłę został upchany prysznic, toaleta i umywalka. Mimo klaustrofobicznego umeblowania mężczyzna już przekraczając próg pokoju zdał sobie sprawę, że takie miejsce w zupełności mu wystarczy. Potrzebował jedynie kąta, gdzie z potrzebnym skupieniem będzie mógł zająć się pracą.
                                                                      

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz