niedziela, 19 października 2014

Szkatułka

    1.
– O Jezu, muszę jak najszybciej to wyrzucić, najlepiej tak, żeby nikt nie potrafił jej znaleźć. – Chłopiec biegł wzdłuż brzegu wprost do doku.
Na niebie wisiały ciężkie, ołowiane chmury zapowiadające rychłe nadejście ulewy. Ludzie, którzy od rana widzieli te oznaki, teraz przesiadywali bezpiecznie w swoich mieszkaniach w nadziei, że tym razem nie zmokną. Burza może nie będzie aż tak gwałtowna, aby wywołać huragan. Ich obawy wcale nie były takie bezpodstawne, wprawdzie ostatni huragan „ Sandy”, jaki nawiedził Santa Monikę, przybył do wybrzeży Kalifornii cztery lata temu, ale nie jest żadną tajemnicą, że miasto zostało zniszczone w dziewięćdziesięciu pięciu procentach.
            Nieliczni, których pogoda nie zdołała zatrzymać w domach kroczyła żwawo do swojego celu, inni natomiast w spokoju i odpowiadającym im towarzystwie spacerowała z wolna, obserwując poszczególne części pięknego miasta Santa Monika. Wśród tej niewielkiej grupy ludzi, gdzieś na zachodnim krańcu miasta znajdował się mały, około dziesięcioletni chłopiec, ze szkatułką, w obu rękach trzymaną przed sobą. Biegł szybko, co jakiś czas odwracając się do tyłu, tak jakby oczekiwał, że ktoś może go ścigać. Jednak bardziej od tego czy ktoś za nim biegnie, przejmował się pudełkiem ściskanym w dłoniach. Szkatułka nie była zwyczajna, wręcz przeciwnie. Cała wykonana została z jakiegoś ciemnego chropowatego drewna. Okucia, których nie było zbyt wiele, miały kształty dziwnych plam. Z pozoru nie miały żadnego konkretnej postaci jednak, gdy patrzyło się na nie z dystansu można było zauważyć, że przybierają konkretną postać – powykrzywianych ludzkich twarzy.
– Daniel, mama mówiła tobie, że nie możesz zabierać wszystkich rzeczy, jakie znajdziesz na ulicy – Powiedział sam do siebie chłopiec, karcącym tonem.
– Nie tak ciebie wychowałam. Przecież cały czas powtarzam tobie, że musisz oddawać znalezione rzeczy policji. Inaczej ludzie mogą nazwać ciebie złodziejem, a ja nie chce mieć złodzieja pod dachem. Zrozumiałeś?
– Ja tego nie znalazłem na ulicy mamusiu. To było u nas w piwnicy, zaraz za starymi kartonami z gazetami – usprawiedliwiającym tonem, chłopiec kontynuował swój monolog.
***
– Marie słyszałaś, co mówią w telewizji?
– Isabel, nie mów, że po raz kolejny spodobała ci się jakaś sukienka w sklepie telewizyjnym. Dobrze wiesz, że telemarketerzy zrobią wszystko byś kupiła produkt dwa razy drożej niż w zwykłym sklepie.
– Nie, to nie jest żadna sukienka, ani nic innego.
– O co chodzi?
Marie wchodząc do pokoju od razu spojrzała na telewizor, w który wpatrywała się jej koleżanka. Siwy mężczyzna siedzący przed pulpitem w jakimś studiu telewizyjnym, właśnie zapowiadał kolejny reportaż wiadomości.
– Dzisiaj rano w doku miasta Santa Monika zostało znalezione ciało. Mężczyzna lat około 45, zmarł na skutek odniesionych ran. Z naszych dobrze poinformowanych źródeł, wiemy, że ofiara była praktycznie w połowie rozszarpana. To już siódma zabita osoba, która zginęła w identyczny sposób. Nikt nie jest w stanie wyjaśnić okoliczności śmierci tego człowieka, ani przypuszczalnie określić listy podejrzanych. Podkomisarz Piter Moore  zwrócił się z prośbą o pomoc do naszej stacji telewizyjnej…
– Wszystkich, którzy mogą cokolwiek wiedzieć na temat tych zabójstw lub byli ich świadkami, prosimy o kontakt z najbliższym posterunkiem policji.
– Z ostatniego miejsca zbrodni mówił…” – Telewizor nagle zgasł a lekko zszokowana Isabel spojrzała gniewnie na swoją koleżankę.
– Dlaczego to wyłączyłaś? Na kanale 7 mieli podać więcej szczegółów dotyczących tych zabójstw.
– Nie chcę tego słuchać.
– Co ty pleciesz, Marie. Przecież jesteś reporterką w swojej gazecie. Mogłabyś zrobić śledztwo lub napisać jakiś większy artykuł o tych zabójstwach. To byłby dobry start do twojej kariery.
– Szef przydzielił ten temat Alice.
– Aaaaa – wyartykułowała Isabel, z lekkim niezrozumieniem malującym się na jej twarzy. – Ale kto to jest?
– Suka, która również ubiega się o stanowisko redaktora naczelnego. Czy muszę codziennie powtarzać ci te samą historię?
– Nie. Przepraszam, po prostu wyleciała mi z głowy tak mało istotna osoba jak ta żmija.
– Myślę jednak, że mogłabyś zająć się prywatnie tą sprawą. Jeśli uda ci się coś znaleźć to szef nie będzie patrzył się na to, kogo do niej przydzielił. Ważne będą wyniki a ty będziesz miała awans. Ja natomiast dobrą przygodę.
– Pomyślę nad tym – powiedziała z lekkim dystansem Marie, tak jakby z góry zakładała, że jest to zły pomysł. Jednak kwestia awansu i utarcia nosa Alice była zbyt kusząca. – Dobrze, wchodzę w tą sprawę. Tylko musimy być ostrożne.
– Wiedziałam, że dasz się namówić. W końcu pierwszy raz w Santa Monika dzieje się coś takiego.
– I mam nadzieję, że ostatni. Inaczej ktoś zepchnie mnie ze stołka. – Powiedziała Marie uśmiechając się pod nosem.
                                              
                                                                       2.
– Jezu Chryste, który królujesz w zastępie niebieskim, modle się do ciebie w nadziei na lepsze czasy oraz z prośbą. O Panie spraw, aby szkatułka odeszła i nie wróciła nigdy więcej. Zaopiekuj się moją duszą i prowadź ją przez gesty las ciemności, rozciągający się pomiędzy królestwami dobra i zła. Abym nie pobłądził i odnalazł drogę do Pana Jezusa Wszechmogącego. Amen.
Mały chłopczyk, klęcząc przy swoim łóżku żarliwie odmawiał modlitwy w nadziei, że Pan raczy go wysłuchać. Po chwili wstał i zaczął układać się wygodnie w swoim łóżku, które stało się jego jedynym azylem. Bezpiecznym schronem, nieprzepuszczającym sił ciemności. Oczywiście to tylko i wyłącznie wierzenia małego dziecka. Całkiem możliwe, że były one naiwne i śmieszne, lecz jakiś niczym niedający wytłumaczyć się wewnętrzny instynkt nakazywał mu, aby ten w to wierzył. Ciepła pościel, mrok panujący wewnątrz pokoju i krople deszczu, wygrywające na dachach domów nieregularną muzykę sprawiły, że niemal natychmiast zapadł w sen.
Pod powiekami Daniela, gdzieś tam o wiele głębiej, w jakichś niezbadanych zakątkach ludzkiego mózgu odpowiadających za sny, zaczęły rozgrywać się sceny niczym z taniego horroru klasy B.
Chłopiec widział siebie oraz szkatułkę trzymaną w swoich rękach. Dookoła rozciągała się przepiękna, różnokolorowa łąka. Z nieba lał się żar tak niemiłosierny, że nie dało się spokojnie wysiedzieć na słońcu. Cały krajobraz wydawał się być miły, przyjazny, bezpieczny. Zdawać by się mogło, że do takich miejsc nie dociera nawet odrobina skażonego życia, jednak tuż po chwili ten idylliczny pejzaż kolorów, odszedł na dalszy plan. Cała uwaga została skupiona na jednym przedmiocie. Nawet we snie czuć było, że nie jest to normalne pudełeczko. Miało w sobie tyle zła, nienawiści i kłamstw, że niemal natychmiast dobre i bezpieczne powietrze zostało wyssane z tej wspaniałej krainy i zostało zastąpione całkiem innym – złym. Zepsutym do szpiku kości. Jedno spojrzenie na szkatułkę sprawiało, że człowieka przechodził dreszcz przerażenia. W jakiś sposób czuło się, że te przeczucia nie są wcale bezpodstawne. Daniel pomimo całego strachu i panującej wokół atmosfery, sięgnął do wieka . Jedno małe, stanowcze pociągniecie sprawiło, że pudełeczko nie miało już zbyt dużego znaczenia. Większe za to zainteresowanie budziła jego zawartość, która zaraz po uchyleniu wieka wyfrunęła ze środka – patrząc na tą scenę mogłoby się wydawać, że skrzyneczka jest niczym szklana butelka, której zawartością jest Dżin spełniający życzenia. Jednak to nie Dżin był w środku a coś o wiele bardziej strasznego. –  Czarny, nieprzenikniony i gęsty dym. Po chwili zasłaniał już cały widok chłopca. Gdy opadł wyłoniła się zza niego postać.
Była równie czarna, równie nieprzenikniona i straszna. Była częścią całego zła, które opanowało krainę jego snu. Dzieciak niewiele się zastanawiając wypuścił z rąk szkatułkę, która wpadła do wody znajdującej się jakieś dwadzieścia centymetrów od jego nóg. Gdy tafla spokojnego morza została zaburzona przez upadający do jej toni przedmiot, mężczyzna zniknął a przed oczami chłopca zaczęła się przewijać seria zdjęć, tworząc pourywany film.
Na początku był posąg Anioła w połowie poplamiony czerwoną cieczą, łudząco przypominająca krew. Zachodzące czerwone słońce jeszcze bardziej spotęgowały ten widok i już nie było, żadnych wątpliwości, że to, na co patrzą jest krwią. Kolejnym obrazem była szkatułka, czarny mężczyzna, dym i na samym końcu niemożliwie wręcz sponiewierane zwłoki jakiegoś człowieka. Ostatni z obrazów był na tyle drastyczny i cały przesiąknięty złem, że Daniel niemal natychmiast po jego ujrzeniu obudził się cały zlany potem.
– Boże, spraw abym nie musiał przez to znów przechodzić – płacz chłopca był cichy, z całą pewnością jego matka śpiąca w sąsiednim pokoju nie będzie w stanie go usłyszeć. Nie chciał tego. Nie potrafiłby jej spojrzeć w twarz pełnymi przerażenia oczami i wyjaśnić, co się dzieje. Sam nie wiedział, co się dzieje i miał nadzieję, że nie będzie się musiał tego dowiadywać. Druga fala snu przyszła niemal tak szybko jak pierwsza i porwała chłopca w swoje odmęty. Tym razem jednak nie była zła, nie miała żadnych konkretnych scen, była pusta. To  było jedyne dobre wydarzenie, jakie spotkało go dzisiejszego dnia.
                                                                       3.
– Marie, powiesz mi wreszcie gdzie idziemy?
– Jak to gdzie, przecież musimy dowiedzieć się czegoś o tych morderstwach, prawda?! – Isabel jedynie skinęła twierdząco głową i oboje weszli do jednego z bloków na osiedlu.
Puk, puk rozniósł się po klatce głos pukania do drzwi.
Puk, puk
– Kto tam?
– To ja Marie – powiedziała dziewczyna, stając naprzeciw wizjera tak aby mężczyzna w środku, mógł ją zobaczyć. – Mam do ciebie sprawę. Otwórz.
– A kim jest twoja koleżanka? Czyżbyś przyprowadziła do mnie policję?
– Zgłupiałeś do reszty, czy te godziny przesiedziane przed monitorem, siadają ci na głowę?! –  Kontratak chyba przekonał mężczyznę. Chwilę później drzwi uchyliły się, wpuszczając kobiety do środka.
– Kim jest twoja towarzyszka? – Spytał już dużo spokojniej
– Isabel to jest Mark, Mark to Isabel. Poznajcie się.
– Więc mógłbym znać cel waszej wizyty?
– Potrzebuję twojej pomocy. Chodzi o pewne zlecenie.
– Oczywiście nieodpłatne, pani redaktor.
– Jak byś zgadł – odpowiedziała z uśmiechem Marie.
– Co to ma być?
– Chodzi o archiwum policji stanowej. A dokładniej o akta ostatnich zabójstw. Chyba o nich słyszałeś prawda?
– Jasne, że słyszałem. Trąbią o nich od Kalifornii po Zachodnią Europę. Nasi specjaliści chyba niezbyt dokładnie zabrali się do tej sprawy. Coś czuję, że polecą za to głowy.
– Doskonale, w takim razie, na kiedy załatwisz mi te akta?
– Hmmm, jeśli dorzucisz dziesięć procent do ostatniego zlecenia to będziesz miała je za siedem minut.
– Dodam nawet dwadzieścia, tylko załatw co trzeba. – Chłopak nie czekając na więcej zachęt ruszył do jednego z sześciu lub siedmiu komputerów stojących u niego w pokoju. Szybkie palce zaczęły tańczyć nad klawiaturą komputera, wygrywając na niej jakąś niesłyszalną melodie.
– Chcesz powiedzieć, że to jest haker?  – spytała niedowierzając Isabel.
– A czego ty się spodziewałaś?! Miałam iść na policję albo do Wydziału Stanowego, zatrzepotać rzęsami i ładnie poprosić?
– No chyba nie.
– Zgadza się, w takich departamentach pracuje więcej szowinistów niż w każdych innych. Ale za to Mark jest jednym z tych ludzi, którzy za pewną opłatą, całkiem nie tak małą – powiedziała głośniej dziewczyna, tak aby Mark usłyszał wszystkie słowa wyraźnie – zdobędą dla ciebie, co tylko sobie zażyczysz. – Chłopak na moment odwrócił twarz w stronę kobiet, prezentując powalający uśmiech.
– Nie będziemy mieli przez to żadnych problemów?
– Nie bój się. W Stanach Zjednoczonych jest około dwudziestu hakerów, którzy mogliby wyśledzić Marka i nie uwierzysz, ale wszyscy dla niego pracują. – Isabel aż zaniemówiła z wrażenia.
– Marie to twoje akta. – Powiedział chłopak podając reporterce pendrive.
– Och dziękuję ci mistrzuniu. – Dziennikarka wzięła z powrotem urządzenie, dając w zamian buziaka w policzek hakerowi. Mężczyzna lekko się zarumienił i speszony całą sytuacja wrócił do swoich zajęć. A przyjaciółki wyszły z mieszkania.
Następnego dnia po prawie nieprzespanej nocy, spędzonej przy aktach, Marie była bogatsza w wiedzę, z którą śledczy nie umieli sobie poradzić. Po piątej kawie, wypitej tuż przed wschodem słońca. również nie miała pojęcia, w jaki sposób można wyjaśnić te sprawy albo jak kontynuować śledztwo zapoczątkowane przez policjantów i agentów poważniejszych instytucji.
– Dobrze w takim razie mam około dwóch i pół godziny zanim przyjdzie Isabel i zastanowimy się, co zrobić dalej. Trzeba zażyć, chociaż odrobinę snu – Marie tak jak stała, ubrana w dres, padła skonana na łózko.
Sen dziewczyny nie trwał długo, już dwadzieścia minut po zaśnięciu, jej koleżanka stała przed drzwiami dzwoniąc i pukając.
– Ojejku, co się dzieje, że przychodzisz tak wcześnie? – powiedziałą, wpuszczając przyjaciółkę do środka.
– Chyba niezbyt dobrze spałaś.
– Raczej prawie w ogóle nie spałam, zmrużyłam oczy na dwadzieścia minut.
– A w ciągu tej nocy ilość ofiar zwiększyła się o jedną.
– Co? – spytała jeszcze nie do końca wybudzona z krótkiej drzemki Marie.
– Mówię, że mamy ósmą ofiarę. Znaleziono ja na placu klasztoru świętego Marka, zrobiłam nawet dla ciebie kilka fotek, gdybyś chciała jednak napisać ten artykuł.
– O boże czy to krew?
– Tu na posągu anioła?! – Tak to krew. Na szczęście nie było już tam ciała, sama dobrze wiesz jak reaguje na widok zwłok.

***
– Daniel, musisz iść już do szkoły.
– Daniel. – powtórzyła niska, szczupła kobieta o urodzie odpowiadającej dwudziestoczteroletniej dziewczynie, chociaż sama miała prawie trzydzieści sześć lat.
Gdy tylko uchyliła drzwi do pokoju niemal stanęła wmurowana obrazem wewnątrz. Cały pokój był dosłownie wywrócony do góry nogami. Wszystkie ubrania, które powinny znajdować się w szufladach był rozrzucone po całym pomieszczeniu, zresztą szuflady również były wyciągnięte. Dwie z czterech szafek leżały przewrócone na dywanie a zawartość, którą stanowiły zabawki i figurki z różnych filmów animowanych leżały wysypane tuż pod nimi. Jednak najważniejszą rzeczą, która niemal natychmiast rzuciła się w oczy kobiecie był brak jej syna.
 – Daniel gdzie jesteś? – Drzwi od toalety, jej pokój, strych, piwnica, szopa na narzędzia. Wszędzie tam nie było nawet żywej duszy.
– Daniel!!!!
                                                                       4.
– Żądam od pana zaangażowania jak największej liczby policjantów. Chce odzyskać syna, rozumie mnie pan?
– Ja to wszystko jak najbardziej rozumiem, ale nie mamy nawet jednego wolnego funkcjonariusza, wszyscy zajęci są sprawą mordercy grasującego w naszym mieście. Obiecuję jednak pani, że wszyscy policjanci dostaną rysopis pani dziecka.
– Co pan do cholery jasnej plecie? Nie słyszy się pan, panie Komisarzu? – Przecież przed chwilą sam pan powiedział, że w mieście grasuje morderca. Tym bardziej powinniście jak najszybciej go znaleźć.
– Pani Natas, niech pani się uspokoi. Jeśli będziemy go gdzieś widzieć, natychmiast zostanie odwieziony do domu. Poza tym, pani synowi nie powinno grozić nic ze strony zabójcy, jak dotąd interesuje się wyłącznie kobietami i mężczyznami między 25-45 rokiem życia. W takim razie pani syn będzie bezpieczny.
– To absurd – wykrzyknęła matka zaginionego Daniela. – Jak można  mówić mi o takich rzeczach. Chcę rozmawiać z pana przełożonym i to natychmiast! Mam nadzieję, że wyciągnie konsekwencje z pańskiego zachowania i wyleci pan na zbity pysk z policji.
– Proszę pani, apeluję, aby zachowywała się pani grzeczniej. Rozmawia pani ze stróżem prawa, takie zachowanie jest karygodne i nieodpowiednie.
– Karygodna jest pana postawa i te śmieszne argumenty. Ja nadal domagam się rozmowy z pa[J1] [J2] ńskim przełożonym.
– Niestety nie jest to w tym momencie możliwe.
– A to niby, dlaczego? Niech pan nawet nie wykręca się od odpowiedzialności i tak powinien zostać pan dyscyplinarnie zwolniony.
– Rozumiem pani wzburzenie, jednak jak na dzisiejszy stan to ja sprawuję piecze nad całym posterunkiem. Rano została znaleziona kolejna ofiara mordercy, to już ósma. I jest nią nasz komendant.
***
– Kto to?
– Komendant policji.
– Istweek nie żyje? – spytała Marie, wybałuszając oczy niemal do granic możliwości.
– Niestety, ale tak. Najwidoczniej morderca jest o wiele przebieglejszy niż nam się wydawało. Skoro nawet u naszego komendanta nie wzbudził żadnych podejrzeń. To oznacza, że albo dobrze go znał albo jest aż tak przebiegły. Szczerze mówiąc z tych dwóch opcji chyba wolałbym, aby to pierwsza okazała się tą prawdziwą.
– Niech mnie kule biją, teraz to ładnie nam się sprawa pogmatwała – powiedziała dziennikarka łapiąc za kluczyki do swojego sześcioletniego Chryslera Aspen.
– Będziesz tak stała czy jedziesz ze mną?
– Oczywiście, że jadę.
– Dobrze. Więc mówisz, że chcesz najpierw przejrzeć miejsce zbrodni a następnie popytać wszystkich teoretycznych świadków. Ale czy przypadkiem policja już tego nie powinna zrobić?
– Jasne, że powinna i pewnie robi. Ale wiesz, jacy są ludzie. Więcej powiedzą dziennikarzowi niż jakiemuś gliniarzowi.
– Przecież to są zakonnicy, chyba nie chcesz powiedzieć, że będą kłamać policjantom.
– Jasne, że nie będą ale pewnie zatają to i owo. Nawet zakonnicy chcą błyszczeć w świetle jupiterów.
– Nie no Marie, teraz chyba przesadziłaś z tym osądzaniem ludzi. Nie wszystkich można mierzyć tą samą miarą.
– Kochaniutka Isabel, musisz się jeszcze dużo dowiedzieć o psychice człowieka. Możesz mi uwierzyć na słowo, ale każdy jest całkiem podobny nie ważne, jakie prowadzi życie. Gdy tylko poczuje, że może, choć przez chwilę być sławny wyśpiewa ci, co tylko zechcesz.  – Ale koniec już o ludziach. Nie chciałbyś dowiedzieć się, co znalazłam w aktach?
– Akta – powiedziała przyjaciółka klepiąc się otwartą ręką w czoło. – Całkowicie o nich zapomniałam. Znalazłaś coś ciekawego?
– Prawdę mówiąc nie mam niczego więcej, niż to czym dysponuje policja. Jednak nasunęło mi się parę wniosków.
– Po pierwsze to wszystkie ofiary zginęły w promieniu czterech kilometrów.
– A właśnie w mojej teczce masz mapę samochodową miasta i okolic, mogłabyś nanieść na nią miejsce zabójstwa naszego komendanta. – Isabel posłusznie wyciągnęła z teczki mapę złożona kilkukrotnie tak, że teraz jej rozmiar był niemal identyczny jak rozmiar najzwyklejszego zeszytu, którego używa się na zajęciach w szkole. Gdy ją rozłożyła, jej oczom ukazało się narysowane czerwonym mazakiem koło.
– Co to jest?
– Czerwonym pisakiem zaznaczyłam obszar zabójstw, natomiast czarnym miejsca w których znaleziono ofiary. – przyjaciółka złapała czarny pisak i dodała na arkuszu kolejny punkt.
– Z tego co mi wiadomo to żadna z ofiar nie zginęła nigdzie indziej, czyli najprawdopodobniej umarły tam gdzie je znaleziono.
– A co jeśli ten ktoś działa według wzoru?  
– W teczce powinien być jeszcze niebieski pisak. Weź go a ja będę tłumaczyć ci co i jak przy okazji będziesz koło miejsc znalezienia ciał stawiać cyfry.
– Na początku był Harris Cronfield. Bezdomny. Od czasu do czasu pokazywał się w schronisku dla ludzi nieposiadających domu jednak o wiele częściej mieszkał po różnych zaułkach w mieście. Z ustaleń policji wynika, że nie miał żadnych wrogów. Znaleziony na Marple Street. – Isabel postawiła jedynkę przy kropce odpowiadającej odwzorowane miejsce znalezienia zwłok.
– Więc z całą pewnością nie chodziło o napad rabunkowy ani seksualny. Prawda? Tok myślenia Isabel nie był wcale wolniejszy od toku myślenia Marie.
– Dokładnie. Jednak jest jeszcze coś. Widzisz, każda kolejna zbrodnia była jakby dokładniejsza. Więc można by pomyśleć, że pan Cronfield był testem umiejętności. Treningiem czy morderca jest w stanie zabić człowieka.
– Myślisz, że to jakiś szalony psychopata, który chce doskonalić się w tym co robi. Chce dojść do perfekcji?
– Chyba tak – odpowiedziała lekko zrezygnowana i zmartwiona Marie. – Druga ofiara to nauczycielka języka Angielskiego w szkole podstawowej. Chłopak zamordowanej mówił, że z jej domu nic nie zginęło. Umarła przy doku jachtowym. Tutaj zabójstwo dokonane było wolniej i dokładnie, jakby morderca rozkoszował się z każdą chwilą.
– Później Alfred Magoo, Huston Avenue, mechanik. Debra Cross, Park przy stanowej numer 5, kasjerka. Rusty Alis, Ferdie Street, księgowy. Margie Stuard, Kasanova Street, śpiewaczka operowa. Michael Pulson, Plac Puschera, kanalarz. Na sam koniec komisarz. Marie spojrzała zaciekawiona na mapę. – Połącz teraz te wszystkie kropki w kolejności. – Isabel była w połowie wykonywania czynności, gdy Marie złapała ją za rękę.
– Nie ma sensu. Z tego nic nie wyjdzie.
– A jeśli ten człowiek wybiera swoje ofiary losowo?
Marie nie zdążyła jednak odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ właśnie wprowadziła swój wóz na parking pod klasztorem.
                                                                       5.
– Więc mówi ojciec, że było ciemno i nikogo nie widział.
– Tak pani redaktor. Po zmroku staramy się nie opuszczać bram klasztoru. Jakieś dziesięć może jedenaście lat temu, pewien pan wziął jednego z naszych braci za uciekającego przed nim zbira. Niczego niespodziewający się brat Konstanty dostał kijem w głowę. Mateczka Przenajświętsza wezwała go na tamten świat. Od tamtej pory jest to dla nas nauczka i z ostrożnością podchodzimy do naszych spacerów po zapadnięciu zmroku.
– Jest ojciec pewien, że nic nie widział? Wasz przełożony uważa, że tylko ojciec mógł cokolwiek zauważyć.
– To prawda, tylko ja miałem obchód wieczorny. Powiem pani redaktor w zaufaniu, że wydaje mi się, ale kogoś mogłem zauważyć. Jednak nie chcę szkalować imienia ludzi, którzy mogli nie mieć z tym nic wspólnego. Nawet policji nic o tym nie powiedziałem, bo to później byłby grzech.
– Czyli jednak, coś ojciec widział. Mogłabym dowiedzieć się co to było?
– A…a…ale pani redaktor jak to tak? Przecież to grzech będzie. Pismo jasno mówi, żeby nie stawać naprzeciw brata swego, którego win nie jest się pewien.
– Mówi także o tym, że trzeba dbać o bliźniego swego. Mamy już osiem ofiar i ktoś znów może być w niebezpieczeństwie. Chyba nie czułby się ojciec dobrze, wiedząc że nie pomógł w ujęciu tego chorego człowieka.
– Tylko, że ja nie widziałem mordercy. Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Jak to? To kogo ojciec tam widział?
– Wydaje mi się, że widziałem małego chłopczyka. Było dość ciemno jak wspominałem i nie jestem pewien kto tak naprawdę tam był.
– Jednak zdaje się bratu, że było to dziecko. Dlaczego?
– Widziałem go może przez ułamek sekundy . Wydaje mi się, że to był chłopiec, mały. W lekko za dużej koszulce. W rękach niósł jakiś przedmiot, myślę, że mogła to być szkatułka lub jakaś pozytywka. Pani redaktor, tak naprawdę to nie jestem do końca pewien co widziałem.
– Rozumiem. Dziękuje za informacje. Nie jest powiedziane, do niczego się nie przydadzą. Mogą uratować komuś życie a ojciec będzie mógł, spać w spokoju.
– Pobłogosław boże aby to było prawdą – Zakonnik przeżegnał się i zmówił w ciszy modlitwę. Gdy Marie i Isabel odchodziły on nadal stał na korytarzu klasztoru, modląc się i zapominając o całym świecie.
W głębi duszy Marie wiedziała że źle postępuje. Wmawianie ojcu, że może być odpowiedzialny za czyjąś śmierć z całą pewnością nie było moralne.
– A jeśli mimo to i tak znów ktoś zginie? – spytała się w myślach dziewczyna. Przecież to będzie cios dla zakonnika. Sama nie jest pewna jak zwykły człowiek zareagowałby na takie zarzuty, jednak brat nie jest taki zwykły. Nie jest na tyle odporny. O ile w ogóle można być na cokolwiek uodpornionym.
            Czterometrowa, betonowa statua anioła górowała na wzgórzu tuż za klasztorem. Skrzydła był rozłożone na całą długość i zajmowały drugie tyle miejsca, przez co posąg wydawał się być ogromny. Patrząca na niego osoba, mogła mieć mieszane odczucia. Zakonnicy z całą pewnością uważali ją za swojego opiekuna, patrona ich klasztoru, którym tak naprawdę nie był. Jednak osoba z zewnątrz mogłaby czuć strach, respekt przed jej ogromem, przed majestatem jednego ze sług Boga.
– Straszny, prawda? – spytała Isabel, kurcząc się lekko w sobie i osłaniając przed potęgą rzeźby.
– Widzę, że nie tylko ja mam takie odczucia.
– Nie chciałabym mieć go na swoim trawniku, a nawet na grobie – kontynuowała przyjaciółka.
– Daj mi to zdjęcie, które zrobiłaś dzisiaj rano.
– Policjanci nawet dobrze się spisali. Widzisz, nie ma prawie żadnych plam krwi. – Udało ci się dowiedzieć gdzie leżały zwłoki?
– Niestety nie. Żaden policjant nie chciał ze mną rozmawiać. – Marie rozejrzała się po okolicy.
– Jeśli nawet coś tutaj było, gliniarze ładnie to uprzątnęli. Ale wątpię żeby tym razem morderca zostawił jakikolwiek ślad. Do tej pory nie zdarzyło mu się to ani razu – skwitowała dziennikarka, odwracając się i idąc w stronę samochodu.
                                                                      6.
– Co masz zamiar teraz zrobić? Przecież nie dowiedzieliśmy się o niczym w klasztorze.
– Wiem, Isabel. Bardzo dobrze o tym wiem. Chyba będziemy musiały pojechać na policję.
– Po co?
– Może oni coś wiedzą, o tym chłopcu. W końcu może być jedynym świadkiem ostatniego morderstwa. Jeśli coś widział może być w niebezpieczeństwie. – Isabel zgodziła się ze swoją koleżanką.
            Kobiety jechały spokojnie zza miasta gdzie znajdował się klasztor. Niespodziewanie z krzaków wprost pod koła samochodu wyszedł mały chłopiec. Dziennikarka z niesamowitym refleksem odbiła kierownicą w prawo. Opony złapały pobocze drogi i sprawiły, że pojazd wpadł w poślizg. Auto przekręciło się w poprzek i zaczęło koziołkować. Po czterech obrotach zatrzymało, się w rowie.
            Marie cała poobijana, złapała głęboki oddech i z dużym trudem odpięła pas bezpieczeństwa. Na początku próbowała otworzyć drzwi i wysiąść z samochodu jednak nagle przypomniała sobie o pasażerce. Gdy spojrzała w prawo, widok niemal odebrał jej całe powietrze z płuc, które z trudem do nich wciągała. Głowa Isabel zwisała bezwładnie, ciało będąc niemal w identycznej pozie w jakiej się siedzi w fotelu, nie poruszało się. Prawa ręka koleżanki była w nienaturalny sposób odrzucona do tyłu. Jeśli nie została złamana to z całą pewnością bardzo mocno zwichnięta.
– Isabel, nic ci nie jest? – Spytała dziennikarka, potrząsając lekko przyjaciółką.
– Isabel. – powtórzyła trochę głośniej.
Gdy przyjaciółka się nie odezwała, Marie przytknęła jej dwa palce do szyi sprawdzając puls. Na całe szczęście nadal żyła. Próba uwolnienia jej z pasów tym razem spełzła na niczym. Klamra mocno się zaklinowała a kawałek jakiejś szmatki, przez przypadek zakleszczonej z karabinkiem pasa w środku, jeszcze bardziej utrudniała zadanie.
– Jezus Maria, chłopiec. – Marie tym razem nie próbowała szarpać się z drzwiami, po wcześniejszych próbach dobrze wiedziała, że zostały bardzo mocno zablokowane. Nie próbując ich otworzyć wyszła przez rozbitą szybę w drzwiach pasażera. Gdy obiema nogami znalazła się na betonie, pomyślała, że nie będzie w stanie na nich ustać. Mięśnie z szoku albo z wysiłku przed chwilą wykonanego, powoli odmawiały jej posłuszeństwa.
Dziennikarka rozejrzała się uważnie po drodze, którą właśnie jechała. Próbowała wypatrzeć w opadającym kurzu sylwetki chłopca i po niecałej minucie udało jej się to. Daniel skulony i szlochający znajdował się niemalże na środku jezdni. Nawet z odległości dwudziestu metrów doskonale było widać, że chłopcu nie stała się zbyt duża krzywda, lecz dziennikarka wolała się o tym upewnić.
– Chłopczyku, nic ci nie jest? – spytała podbiegając do niego. Teraz jej nogi wydawały się o wiele pewniejsze i silniejsze niż przed chwilą. Sztywne utrzymywały bezpiecznie, całe jej ciało w pionie,
– To jej wina, to przez nią. Dlaczego, to wszystko musi być przez nią? – spytał chłopiec wpatrując się załzawionymi oczyma w kobietę i jednocześnie pokazując wyciągniętym palcem wskazującym szkatułkę, leżącą jakieś trzy metry od niego.
– Chodź, zejdziemy na pobocze.
– To jej wina! – Marie zaciekawiona stanem chłopca podeszła do przedmiotu.
– Nie… nie chcę jej… nie podchodź z nią. To jej wina! – wciąż powtarzał chłopiec patrząc się teraz z przerażeniem. Dziennikarka powoli, wbrew słowom chłopca zrobiła krok w jego kierunku.
– Nie podchodź! – Wykrzyknął, po czym  oddalił się o krok. Dziewczyna widząc strach w oczach chłopca nie chciała próbować po raz kolejny zbliżyć się ze szkatułką do niego. Teraz bardziej interesowało ją czego tak naprawdę boi się ten dzieciak.
– Przecież to jest zwykły przedmiot. – Pomyślała łapiąc delikatnie za wieko.
– Nie otwieraj tego… – zaczął chłopiec z błaganiem wymalowanym na twarzy – to zabija.
– Nie otwieraj tego, to zabija. – Powtórzyła ciszej Marie.
– Przecież to absurd, przedmioty nie zabijają. – Powiedziała drwiąco dziewczyna, uchylając szybkim ruchem wieko. Zaraz potem pojawiła się ciemność i nieświadomość.
                                                                       7.
– Eaaa. – Stęknęła dziennikarka odzyskując świadomość.
– O boże, co… co się stało?
Gdy otworzyła oczy znieruchomiała. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ma związane ręce na których utrzymuje się całe jej ciało. Nadgarstki już zdążyły z cierpnąć. A suchość w ustach i w gardle potwierdziła, że kobieta znajdowała się w takiej pozie przynajmniej godzinę, jak nie dłużej. Gdy oczy przyzwyczaiły się do słabego światła, dziewczyna zrozumiała, że coś tutaj jest nie w porządku.
– Co się dzieje? Gdzie ja jestem. – Ochrypły głos wypełnił cały pokój w którym się znajdowała.
Pomieszczenie było nie duże, wręcz przeciwnie było całkiem małe. Nieznajome ściany zrobione były ze spróchniałych już desek i tworzyły coś na kształt składziku na narzędzia. Żarówka wisząca przy suficie dawała słaby blask, jednak nawet w tym świetle niemal każdy szczegół pomieszczenia był dobrze widoczny. Przy ścianach znajdowało się parę regałów, na których leżały narzędzia, większość była stara i mocno już pordzewiała, jednak wśród całego bałaganu panującego na półkach, można było dostrzec parę nowych, nieużywanych przyrządów. Sufit i cały dach zrobiony był z bel drewna, nawet nieporozcinanych. Dzięki temu do tej pory szopa się nie zawaliła. Do jednej z tych bel był przymocowany sporej grubości łańcuch do którego przywiązane były ręce Marie.
– Ratunku! Pomocy! Jestem tutaj!
– Uspokój się i tak nikt cię tutaj nie usłyszy. – Powiedział spokojnie jakiś kobiecy glos zza pleców Marie.
– Dzięki Bogu, jest tutaj ktoś. Mogła by mnie pani uwolnić? Ktoś mnie tutaj zamknął.
– Pewnie, że bym mogła, ale po co?
– Jak to po co?! Na drodze została moja przyjaciółka, jest nieprzytomna. Potrzebuje natychmiastowej pomocy. I jest jeszcze ten chłopiec. On chyba też jest w szoku. Dobrze by było gdyby i jego obejrzał lekarz.
– A szkatułka? – Spytała kobieta.
– Właśnie –– Powiedziała Marie, przypominając sobie wszystko. – Coś tam było w środku. To przeraziło tego chłopca.
– To ona najbardziej cię interesuje! – Krzyknęła nagle kobieta wychodząc zza pleców dziennikarki. – Chcesz mi go odebrać, zdziro.
            Przed oczami Marie ukazała się twarz młodej kobiety, która z zaczerwienionymi oczami i wściekłą miną wpatrywała się w nią. Z ruchów jej ciała można było wywnioskować, że kobieta jest strasznie wściekła. Energia emanowała od niej niemal przy każdym geście, ruchu jaki wykonała.
– Danielu, czy ta pani chciała go zabrać?
– Tak. – powiedział bezbarwnym tonem chłopiec, wchodząc przez jedyne drzwi do środka.
– Ja nie wiem o co wam chodzi. I gdzie jest Isabel?
– Ty nie wiesz? – spytała szyderczo kobieta. – Chyba nie sadzisz, że ci uwierzymy. Prawda Danielu?
– Ona wie o co nam chodzi mamusiu, dobrze wie. Tylko chce zostawić go dla siebie. Chce nam go zabrać.
– Gdzie jest Isabel! – wykrzyknęła w twarz kobiety, mocno już przerażona dziennikarka.
– O nią nie musisz się martwić. Jest tam gdzie widziałaś ją ostatnio, tylko teraz jest taka jakby… – przerwała na chwilę kobieta szukając w myślach odpowiednich słów.
– Bez życia. – Dokończył za nią chłopiec.
– Co jej zrobiłaś, kurwo! Wypuść mnie natychmiast.
– Ja jestem Kurwą?! To ty zabierasz czyichś mężów, to ty chcesz zniszczyć naszą rodzinę. – Marie nie zdążyła nawet pomyśleć o co może chodzić tej kobiecie. Nagły ból w klatce piersiowej przyćmił wszystko. Niemal odebrał całą trzeźwość umysłu. Ostatkiem sił dziennikarka spojrzała w dół i ujrzała wielki nóż wystający z jej klatki piersiowej.
***
– Dzisiejszego wieczoru, na drodze prowadzącej z Klasztoru Świętego Marka do miasta, zostało znalezione ciało Isabel Collins. Z ustaleń policji wynika, że jest to kolejna ofiara seryjnego zabójcy grasującego w Santa Monika. – Z tego co dowiedzieliśmy się od tymczasowego komendanta, prawdopodobnym zabójca może być Marie Spot, dziennikarka pracująca dla miejscowej gazety.
– Wszystkich, którzy będą wiedzieć gdzie może się ona znajdować prosimy o kontakt i ostrożność. – Portret Marie jeszcze przez chwilę utrzymywał się na ekranie wraz z numerem alarmowym.
– Mamo musimy już iść. – powiedział Daniel gasząc telewizor.
– Ona chciała nam go zabrać kochanie.
– Ale już tego nie zrobi. – odparł chłopiec wyszczerzając w uśmiechu swoje równe białe zęby.
– Już nie.
– To co gdzie teraz jedziemy.
– A gdzie byś chciał pojechać? – spytała z zaciekawieniem kobieta.
– Do Atlanty. – Wykrzyknął chłopiec, wybiegając z domu.
– No to jedziemy do Atlanty.

                                                                       Epilog

– Doktorze Janis, stan Sophie i Daniela Natas nadal nie ulegają poprawie. Proponowałbym im wspólną terapię.
– Nie jestem przekonany, co do pana założeń.
– Doktorze Janis, sam pan dobrze wie, że obydwoje są w głębokim szoku a Daniel wykazuje stan odpowiadający rozdwojeniu osobowości. Druga straszniejsza strona jego osobowości już prawie przejęła nad nim kontrolę.
– Panie Schmidt, znam doskonale historię swoich pacjentów i nie musi mi pan przypominać, jakie występują u ich objawy. W końcu sam je zdiagnozowałem, nieprawda?
– Tak. – odpowiedział niski krępy mężczyzna w białym kitlu przewieszonym przez ramię.
– Niech pan pamięta, że oboje widzieli samobójstwo Richarda Natasa. Męża Sophie i ojca Daniela. Dla nich to był wielki szok i uważam, że wspólna obecność przy terapii może niekorzystnie wpłynąć na ich leczenie.
– Panie Doktorze doskonale rozumiem pańskie obawy ale to, że oboje uważają szkatułkę za swojego zmarłego członka rodziny jest według mnie podstawą do podjęcia radykalniejszych kroków.
– Nie szkatułkę a jej zawartość – poprawił pana Schmidta, doktor. – Tak poza tym to znaleźliście ją wreszcie?
– Co?
– Szkatułkę! – podniósł głos lekarz.
– Jeszcze nie, ale nadal szukamy.
– Swoją drogą to ciekawe co takiego w niej się znajduje.
– Sanitariusze mówili, że Sophie czasami wspomina coś o zegarku, liście i jakiejś fotografii. Daniel też o tym wspominał. Jednak na moich zajęciach ani jedno ani drugie nic nie chcą powiedzieć.
– Też słyszałem takie pogłoski. Miejmy nadzieję, że niedługo ich stan się polepszy.
– Miejmy taką nadzieję. – powtórzył Schmidt zamykając za sobą drzwi do gabinetu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz