piątek, 31 października 2014

Pan Woleniuk i Policjant

– Spojrzałem przez okno i właśnie wtedy go zobaczyłem. Był wysoki, barczysty. Na głowie nie widniał ani jeden włos. Mówię panu, sprawiał przerażające wrażenie.
– To wszystko, co udało się panu zapamiętać? Może jakieś rysy twarzy, w co był ubrany lub jakim samochodem jeździł? Proszę sobie przypomnieć wszystko, nawet malutki trop może być ważny. Pamięta pan coś jeszcze?
– Nie za bardzo, panie władzo.
– To znaczy, że nie chce pan lub nie może, powiedzieć nic o człowieku, który porwał pana żonę?
– Jakie tam znowu porwał.
–  O czym pan mówi? Przez telefon twierdził pan, że żona zniknęła zaraz po tym jak za oknem pojawił się ten mężczyzna.
– Ano tak właśnie było.
– Więc w czym tkwi problem?
                Zdziwiony i lekko skołowany policjant wstał z fotela i stojąc nad gospodarzem, zaczął machinalnie notować coś w niewielkim notatniku.
– No bo ja, panie władzo, to nawet nie sięgnąłbym po słuchawkę, żeby do was zadzwonić i zawracać wam głowę. Ale Alinka się uparła, więc złapałem za telefon i zadzwoniłem.
– Dlaczego kazała dzwonić? Czyżby miała jakichś wrogów, których się boi? Ktoś jej groził lub coś w tym stylu?
– Alinka? – spytał zdziwiony gospodarz.
– Tak, pańska żona.
– A gdzieżby tam. Ona niczego się nie boi, taka to już z niej odważna kobitka jest. Tylko widziała, że ja lekko zlękniony byłem i dłoń zaczęła mi drżeć, więc pewnie dlatego kazała zadzwonić. Bo widzi pan komendant, kiedyś już na nas napadnięto. Zbóje całą rękę mi poharatali i  teraz, jak jestem zdenerwowany, to zaczyna mi drżeć. Alinka już wie, że coś jest nie tak.
– Dobrze, panie Woleniuk. Gdzie w takim razie jest pańska żona?
– Ano jak to gdzie? Skoro ja jestem tutaj, a za oknem grasuje jakiś niebezpieczny mężczyzna, to chyba jasne, że poszła za nim. Prawda?
                Policjant z niedowierzaniem spojrzał na gospodarza, po czym nie wiedząc, jak to skomentować, spytał :
– I co, puścił ją pan tak samą na dwór?
– A jakżeby inaczej, panie władzo. Alinka to zaradna dziewucha i byle jaki kark z granatem jej nie przestraszy.
– Panie Woleniuk, nic pan nie wspominał o tym, że tamten człowiek miał broń.
– A bo i po co niepotrzebnie pana komendanta denerwować. Zaraz wezwałby pan posiłki, masa ludzi się zleci i jeszcze komuś jakaś krzywda stać się może.
– Ale pańska żona…
                Policjant wpadł w lekką histerię. Pomimo skołowania i całkowitego braku zrozumienia postępowania gospodarza, udało mu się sięgnąć po krótkofalówkę, żeby wezwać wsparcie.
– Tutaj komendant…
                Mężczyzna podszedł do funkcjonariusza i wyjął mu z ręki urządzenie, po czym szybkim ruchem wyciągnął akumulator.
– Widzi pan. Właśnie o tym mówiłem, nie potrzeba nam tutaj żadnego zamieszania.
– Ale pańska małżonka, panie Woleniuk, niech pan pomyśli o niej. Przecież ten dryblas z pewnością coś jej zrobi.
– Ech, dlatego nie chcę wzywać więcej osób, bo jak Alinka się rozkręci, to broń Panie Boże, żeby ktoś jeszcze stanął jej na drodze. O! Proszę spojrzeć na tę nogę – gospodarz podwinął prawą nogawkę spodni od piżamy, odsłaniając kikut do którego przytwierdzona była plastikowa proteza.
– Co się panu stało?
– A widzi pan, to właśnie Alinka mnie tak kiedyś urządziła. Pewnego dnia bardzo się wściekła, gdy listonosz wszedł w ubłoconych butach na dopiero co wyprany dywan. Na nic były prośby. Ot, właśnie z niej taka impulsywna kobitka jest – gospodarz cicho zachichotał pod nosem, widząc zdumienie rozmówcy.
– Nie chce pan mi chyba powiedzieć, że to przez pańską małżonkę ta proteza?
– Nosz jasny czort! Niewyraźnie mówię, czy jak?!
– Skądże. Ale w takim razie, jak kobieta mogła od tak po prostu pozbawić pana nogi? Nawet ten dryblas miałby z tym nie lada kłopot.
– No i właśnie dlatego Alinka za nim poszła, bo jak pan widzi, nie miała z tym żadnego problemu.
                Policjant podniósł się z fotela, nie pamiętając nawet kiedy usiadł i zaczął krążyć poddenerwowany po pomieszczeniu.
– Panie Woleniuk, muszę wezwać wsparcie. Przecież to, co pan mi tutaj opowiada, to jest jakiś wielki stek bzdur. Pańska żona może być w wielkim niebezpieczeństwie, a jeśli nie powiadomię nikogo, to …
                Nim policjant skończył mówić, drzwi do domu otworzyły się na całą szerokość, wpuszczając do środka niezwykle chudą i drobną Alinę Woleniuk, ciągnącą jedną ręką po ziemi zbira, który kulił się, płacząc i przepraszając, niczym zbity pies.
– Już jesteś Alinko. – Ucieszył się gospodarz podchodząc do żony, żeby dać jej buzi.
– Tak mój misiu- pysiu. Towarzystwo pana policjanta pomogło?
– Och, właśnie, pan policjant. – Gospodarz podszedł do komendanta i gestem wskazał swoją żonę. – To jest właśnie Alinka, a ten pan to …
– Arnold – dokończyła za niego kobieta. – Powiedział, że  chciał obrabować nasz dom. Ale przed momentem przysiągł, że więcej już tego nie zrobi.
– Tak, to prawda – zaskomlał przez łzy mężczyzna.
– Y… W takim razie…
– Tak, dokładnie. Nie było sprawy, prawda, Alinko?
– Jeśli chcesz, żebyśmy nie składali zawiadomienia, to nie ma o czym mówić. Arnold chyba już zrozumiał, że źle postępuje i więcej tak nie zrobi.
– D…d…Dokładnie. Więcej nikogo nie okradnę. Bardzo państwa przepraszam.
– Oj, Arnoldzie, przecież mówiłam, żebyś mówił mi po imieniu. – Kobieta spojrzała z urazą na kulącego się mężczyznę. Gdy Arnold zobaczył wzrok gospodyni, rozpłakał się niczym małe dziecko.
– W takim razie nic tutaj po mnie. Do widzenia. – powiedział policjant wychodząc.
– Przepraszam panie komendancie – krzyknął za nim Woleniuk. – Czy mógłby pan, odprowadzić Arnolda do domu? Uważam, że, niestety, nie jest w stanie sam tam dotrzeć.
– Oczywiście –  przytaknął mężczyzna, przypominając sobie o łkającym dryblasie.
– To jest jego pistolet. – Alina podała broń policjantowi.
– Jest naładowana?
–Przykro mi, ale nie znam się na takich zabawkach. Prędzej zrobiłabym sobie krzywdę, niż go użyła.
                Komendant złapał pod ramię Arnolda i razem wyszli z domu, wprost w czerń nocy. Gdy funkcjonariusz obejrzał się za siebie, drzwi były zamknięte, a ostatnie światło zgasło.
– Jak Boga kocham, jeszcze nigdy nie widziałem takiej rodzinki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz